6 sierpnia, piątek cd.
Odebraliśmy plecaki z przechowalni bagażu, zjedliśmy regionalny obiad i pojechali na spotkanie z Nadżafem. Oczywiści piątkowy korek… propka po rosyjsku i jesteśmy spóźnieni. A nasz nowy przyjaciel bez żadnego bagażu, nawet saszetki czy reklamówki! I pyta: jedziemy taksówką czy autobusem? Ceny tu są po prostu zawrotne a myśleliśmy, że pojedziemy jego autem do jego rodziny w Lachicz. Tymczasem to było pierwsze z wielu zaskoczeń. Pojechaliśmy dwiema taksówkami (jedna kolektywna, czyli zbiorcza z jakimś chłopakiem) do jakiejś dużej miejscowości. Najlepiej po rosyjsku mówił kierowca, nasz znajomy mówił cos o przyjacielu a nic o rodzinie, a potem porosił, żebyśmy zapłacili, bo on ma tylko 100 dolarów. Chcąc nie chcąc wydaliśmy nasze ostatnie manaty. Wtedy przyjechał kolega – Syriusz. Odbierał swoją kobietę Elenarę i ich 12-letnią córkę, które także przyjechały taksówką z Baku. Mieliśmy wrażenie że zdziwił ich nasz widok. Byli jednak uprzejmi, zapakowali nas do terenówki toyoty i (po rajdzie w poszukiwaniu bankomatu –nieudanym zresztą) ruszyliśmy w góry. Gdy skończyła się droga i przy tablicy „zakaz wjazdu do parku narodowego” zwróciliśmy – zorientowaliśmy się, że kolega tez tu jeszcze nigdy nie był. Gdy słońce uroczo chowało się za horyzontem, zapytaliśmy się gdzie właściwie jesteśmy. Nie był to Lachicz. W żadnym wypadku. Ani nawet jego okolice. Ze to jakiś Perewoluk czy inna pipidówka. To się nazywa ZASKOCZENIE.
Potem była uroczysta kolacja na koszt naszych gospodarzy (następnego dnia poznaliśmy cenę:120 euro), namioty rozbite gratis przy ich domku (60 euro). Wraz z kolejnymi flaszkami wódki nasi nowi przyjaciele robili się coraz rozmowniejsi i sympatyczniejsi. Mieliśmy więc okazję przyjrzeć się klasie nowobogackich dorobkiewiczów, którzy z lekceważeniem traktują wszystkich nie prowadzących interesów. Sergiusz ma chyba ze trzy telefony komórkowe, których używa bardzo często i krótko. Wówczas przerywa najlepsza zabawę mówiąc groźnie: cisza, proszę! I nawet jego rozchichrana „żona” zamierała wówczas na chwilę. Dziwne to towarzystwo przyjechało w góry w bluzeczkach na ramiączkach, bez czegokolwiek cieplejszego a imprezę późno w nocy kończyło lodami (my gorącą herbatą).
7 sierpnia, sobota
Rano pojechaliśmy na zakupy. Nam udało się w końcu pobrać pieniądze z bankomatu, ale nie pozwolono nam płacić. Natomiast na bazarze urządziliśmy prawdziwe łowy z aparatem fotograficznym.
A po śniadaniu pojechaliśmy do Lachicz. Miało to być miasteczko ze średniowieczną zabudową wysoko w górach (jakieś 2 tys mnpm). Jednak dojazd do niego trwa w nieskończoność (drogi brak, bo i tak lawiny drogę zmiatają), a potem odpoczynek w cieniu drzew (znowu restauracja, szaszłyki, wódka…) W sumie dzień był uroczy choć ślamazarny a miasteczko jak miasteczko.
Natomiast wracaliśmy wieczorem do Izmaiłły. Nasz kierowca postanowił prowadzić. W zasadzie nie mieliśmy innego wyjścia jak pojechać z nim. I tu największe ZASKOCZENIE. Gdy na rogatkach miasta policjant wezwał go do zatrzymania się – uciekł! Mimowolnie staliśmy się uczestnikami szalonego rajdu po nieoświetlonych uliczkach miasta. Tego szoku nie sposób opisać. W każdym razie cieszę się, że Syriusz im umkną, bo zapewne my – jako obcokrajowcy – mielibyśmy największe problemy. Gdy zaprosiliśmy wszystkich na herbatę powiedziałam o swoich przeżyciach Elearze a ona na to „Zdążyłam się już przyzwyczaić. To nie pierwszy raz.” Pożegnaliśmy zatem naszych znajomych i postanowiliśmy samodzielnie znaleźć miejsce na nocleg. Nadżaf przestał mi się w końcu oświadczać i przyznał, że nie wie gdzie oni będą spać, bo im tez już skończyły się pieniądze. Doprawdy dziwne towarzystwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz