skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

czwartek, 12 sierpnia 2010



6 sierpnia, piątek cd.
Odebraliśmy plecaki z przechowalni bagażu, zjedliśmy regionalny obiad i pojechali na spotkanie z Nadżafem. Oczywiści piątkowy korek… propka po rosyjsku i jesteśmy spóźnieni. A nasz nowy przyjaciel bez żadnego bagażu, nawet saszetki czy reklamówki! I pyta: jedziemy taksówką czy autobusem? Ceny tu są po prostu zawrotne a myśleliśmy, że pojedziemy jego autem do jego rodziny w Lachicz. Tymczasem to było pierwsze z wielu zaskoczeń. Pojechaliśmy dwiema taksówkami (jedna kolektywna, czyli zbiorcza z jakimś chłopakiem) do jakiejś dużej miejscowości. Najlepiej po rosyjsku mówił kierowca, nasz znajomy mówił cos o przyjacielu a nic o rodzinie, a potem porosił, żebyśmy zapłacili, bo on ma tylko 100 dolarów. Chcąc nie chcąc wydaliśmy nasze ostatnie manaty. Wtedy przyjechał kolega – Syriusz. Odbierał swoją kobietę Elenarę i ich 12-letnią córkę, które także przyjechały taksówką z Baku. Mieliśmy wrażenie że zdziwił ich nasz widok. Byli jednak uprzejmi, zapakowali nas do terenówki toyoty i (po rajdzie w poszukiwaniu bankomatu –nieudanym zresztą) ruszyliśmy w góry. Gdy skończyła się droga i przy tablicy „zakaz wjazdu do parku narodowego” zwróciliśmy – zorientowaliśmy się, że kolega tez tu jeszcze nigdy nie był. Gdy słońce uroczo chowało się za horyzontem, zapytaliśmy się gdzie właściwie jesteśmy. Nie był to Lachicz. W żadnym wypadku. Ani nawet jego okolice. Ze to jakiś Perewoluk czy inna pipidówka. To się nazywa ZASKOCZENIE.
Potem była uroczysta kolacja na koszt naszych gospodarzy (następnego dnia poznaliśmy cenę:120 euro), namioty rozbite gratis przy ich domku (60 euro). Wraz z kolejnymi flaszkami wódki nasi nowi przyjaciele robili się coraz rozmowniejsi i sympatyczniejsi. Mieliśmy więc okazję przyjrzeć się klasie nowobogackich dorobkiewiczów, którzy z lekceważeniem traktują wszystkich nie prowadzących interesów. Sergiusz ma chyba ze trzy telefony komórkowe, których używa bardzo często i krótko. Wówczas przerywa najlepsza zabawę mówiąc groźnie: cisza, proszę! I nawet jego rozchichrana „żona” zamierała wówczas na chwilę. Dziwne to towarzystwo przyjechało w góry w bluzeczkach na ramiączkach, bez czegokolwiek cieplejszego a imprezę późno w nocy kończyło lodami (my gorącą herbatą).







7 sierpnia, sobota
Rano pojechaliśmy na zakupy. Nam udało się w końcu pobrać pieniądze z bankomatu, ale nie pozwolono nam płacić. Natomiast na bazarze urządziliśmy prawdziwe łowy z aparatem fotograficznym.
A po śniadaniu pojechaliśmy do Lachicz. Miało to być miasteczko ze średniowieczną zabudową wysoko w górach (jakieś 2 tys mnpm). Jednak dojazd do niego trwa w nieskończoność (drogi brak, bo i tak lawiny drogę zmiatają), a potem odpoczynek w cieniu drzew (znowu restauracja, szaszłyki, wódka…) W sumie dzień był uroczy choć ślamazarny a miasteczko jak miasteczko.
Natomiast wracaliśmy wieczorem do Izmaiłły. Nasz kierowca postanowił prowadzić. W zasadzie nie mieliśmy innego wyjścia jak pojechać z nim. I tu największe ZASKOCZENIE. Gdy na rogatkach miasta policjant wezwał go do zatrzymania się – uciekł! Mimowolnie staliśmy się uczestnikami szalonego rajdu po nieoświetlonych uliczkach miasta. Tego szoku nie sposób opisać. W każdym razie cieszę się, że Syriusz im umkną, bo zapewne my – jako obcokrajowcy – mielibyśmy największe problemy. Gdy zaprosiliśmy wszystkich na herbatę powiedziałam o swoich przeżyciach Elearze a ona na to „Zdążyłam się już przyzwyczaić. To nie pierwszy raz.” Pożegnaliśmy zatem naszych znajomych i postanowiliśmy samodzielnie znaleźć miejsce na nocleg. Nadżaf przestał mi się w końcu oświadczać i przyznał, że nie wie gdzie oni będą spać, bo im tez już skończyły się pieniądze. Doprawdy dziwne towarzystwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz