skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

poniedziałek, 20 września 2010

17 września, piątek
Ten dzień jest dowodem na to, że przemieszczanie się nie jest nudne. Rano autobus do Maskeliji. Interakcje bardzo różne, np. 82letnia babcia, poznana już wcześniej, która nadal pracuje jako sprzątaczka, kucharka, masażystka oraz przewodnik na Adam’s Peaka – była tam 75 razy i ma rekomendacje od różnych osób. Ma także liczne zdjęcia i pocztówki od turystów, które chętnie prezentuje. Oczywiście wszyscy wiedzą, że biała turystka to jedzie na pewno do Hatton, więc gdy na skrzyżowaniu mija nas autobus do tego miasta, zatrzymują go dla mnie. Zrywam się i próbuję pozbierać graty, a ci ludzi mnie uspokajają – poczeka. Gdy tylko jednak stawiam nogę na stopniu – autobus rusza.
Z tą biała turystka to ciekawa sprawa. Na wyspie, która kiedyś była kolonią, panuje jakby powszechny szacunek dla białych. Pominę tu obowiązkową wręcz uprzejmość, zapytania o pochodzenie, zawód, podróż; chętne pozowanie do zdjęć czy wskazywanie drogi (podprowadzanie czasem całe kilometry). Zawsze, gdy mi odpowiadają, pada sakramentalne „madame”. Nawet w skróconej wersji brzmi to niezwykle zasadniczo, niczym regułka znana nam z armii amerykańskiej. Często dzieciaki przyglądają mi się z nieskrywanym zaciekawieniem. Czasem wstydzą się podejść a czasem wręcz oblepiają mnie z każdej strony. Dopiero ostatnio pewien mężczyzna wyjaśnił mi, że pierwszy raz widział białego człowieka w wieku dziesięciu lat i myślał, ż e to jakiś święty z nieba zstąpił. Człowiek ten był buddystą, więc obrazy białych świętych z kościołów katolickich to chyba marne wytłumaczenie.
Hatton. Małe miasteczko ze świątyniami wszystkich wyznań, kafejką internetową kiepskiej jakości i dworcem kolejowym. Okazuje się, że pociąg będzie spóźniony – pół godziny, godzinę, może dłużej. Nikt nie wie dlaczego, ale domyślam się że przez monsun. Potakują, że to możliwe. A więc mam czas przyzwyczaić się przed Indiami. Zostawiam zatem duży plecak w jakimś pomieszczeniu służbowym i, korzystając z faktu, ż e chwilowo nie pada, idę się powałęsać po miasteczku. Fajne. Dużo dzieciaków wracających ze szkoły w ślicznych mundurkach. Może by takie u nas wprowadzić? Uzupełniając zakupy trafiam na lokalne słodkości: ladu, wajepę i galin. Da się to zjeść, ale słodkim bym tego nie nazwała, tylko tłustym. Są jeszcze jakieś ciastka, potencjalnie z kokosów i czekolady, ale chyba więcej w nich wiórów bez żadnego smaku. Lepiej jest w aptece. Znajduje leki na moje przeziębienie, a pani farmaceutka zaznacza mi dawkowanie na karteczce – specjalna pieczątka w języku singali! Chyba zatrzymam to sobie na pamiątkę 
Pociąg. Przecież nie opowiedziałam wam o pociągach! Są lepsze od autobusów, poza oczywistymi względami jak toalety, także z tego powodu, z e nie przemierzają trasy oficjalnej, jak to czynią autobusy jadąc głównymi ulicami miast, gdzie wszystko jest ugłaskane. Tory przecinają podwórka, zaułki i ludzkie życia. Wyglądanie przez okno pociągu to zajęcie tyle fascynujące, co męczące. Tyle tego wszystkiego do obejrzenia! Zaś trasa do Elli ma jeszcze tę dodatkowa zaletę, że godzinami oglądać można uprawy herbaty. Pociąg przejeżdża powoli przez góry, tunele, nad przepaściami, przeważnie wśród wzgórz herbaty. Koniecznie trzeba się przejechać pociągiem wśród gór. Robię zdjęcia na wszystkie strony, nawiązuję nowe znajomości… No właśnie w znajomościach pociąg też jest lepszy od autobusu (oczywiście tylko druga i trzecia klasa, o istnieniu pierwszej nie mam pojęcia). Można się z łatwością przesiadać, zaglądać do coraz to nowych towarzyszy podróży, a jeśli jesteśmy zmęczeni nadmiarem towarzystwa, to zawsze możemy się wytłumaczyć hałasem i przerwać rozmowy.
Zapada zmrok, pasażerowie otulają się w ręczniki, chusty, ale najczęściej zostają w klapkach bez skarpetek. Oczywiście jestem jedyna biała w trzeciej klasie (chyba w całym pociągu) i oczywiście wszyscy chcą mi pomóc. Z tego wszystkiego wskazują mi niewłaściwą stację. Wyglądam niedowierzająco i Wrzeszcze w ciemność zapytanie czy to ta stacja. W końcu skacze w te ciemność – dobrze ze sobie nóg nie połamałam, bo wysoko a ja mam ciężki ładunek. Brnę w stronę świateł małej stacyjki a tu pytanie: dokąd idziesz? Poczułam się jak idiotka. No przecież do Elli. Ale to nie tu! To jest Kitajella. Z powrotem się gramole do pociągu, który na szczęście jeszcze nie odjechał. No ładnie, jeszcze trzy kilometry! Jutro przekonam się jednak, że ta stacja została mi chyba zapisana w gwiazdach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz