skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

poniedziałek, 20 września 2010

18 września, sobota
Świetny pokój sobie wynegocjowałam. Nazywa się to Green Hill i jest zjawiskiem ekologicznym z widokami zapierającymi dech w piersiach. Z drogą restauracją, ale te przy hotelach zawsze są próbą odbicia sobie przez restauratorów niskiej ceny noclegu. W końcu jedynka za 4 dolce z małym ogonkiem to w tym mieście niezły rarytas. Nawet spotkany wczoraj chłopak – z Indii, więc jak miejscowy – przyznał, że jemu udało się zejść do siedmiu.
W ogóle Ella to piękne miejsce. Przede wszystkim jest ciepło, pranie schnie szybko a nie gnije, gdzie nie spojrzeć wszędzie góry a ja mam wielkie okna. Jest uroczo – nie tylko tu gdzie śpię, ale także w miasteczku. Tak wioskowo, w dobrym znaczeniu tego słowa.
Chłopak z obsługi dal mi taka książkę, w której opisano wszystkie atrakcje w okolicy z instrukcja dotarcia do nich. Od razu chce tu zostać tydzień. Na początek postanawiam oczywiście wejść na największą górkę w okolicy, a potem na mniejszą. O obu czytałam już wcześniej. Ella Rock dominuje nad okolicą.
Wspinaczka na Ella Rock zaczyna się stromym podejściem asfaltową drogą do torów kolejowych. A potem idziemy torami, które zastępują tutaj chodnik. Wszyscy podają odległość – dwa kilometry, ale w rzeczywistości są to 3 km. Mijamy mnóstwo ludzi – kobiety z zakupami, z dziećmi, mężczyzn z pękami drewna. Potem mostek, rzeczka itd. Spotkam sporo turystów, ale wszyscy są z przewodnikami. Ja bez przewodnika i sama. To wzbudza zainteresowanie. Spory odcinek drogi wiedzie przez plantacje herbaty, gdzie robi się już bardziej stromo. Plątanina ścieżek, krzaki – jakiś farmer uparł się mnie podprowadzić i po drodze pokazujemy swoje uprawy oraz kolonię os na drzewie. Na około 30 minut przed szczytem jest naprawdę ostro. Wspinam się po kamieniach. Ze szczytu rozpościera się widok rekompensujący trudy wspinaczki. Ale najlepsze na koniec. Spotykam Francuzów, którzy mówią mi o posagu Buddy kawałek dalej. Widok z tamtego miejsca przebija wszystko! W dole wijąca się droga, wspaniały wodospad. Gdy rozmawiam później z turystami w miasteczku, okazuje się, że nie wszyscy tam dotarli. Wracając wybieram widokową ścieżkę, która schodzi na pola uprawne. Nie mogę się dogadać z tymi ludźmi. W końcu jakaś kobieta porzuca pracę i odprowadza mnie do rzeczki. Jestem świadkiem prania w rzeczce a gdy po krótkim reście schodzę do torów okazuje się, że wyszłam przy mojej ulubionej stacji kolejowej Kitajella. Mostek, którym wchodziłam trasę, jest 50 metrów dalej. Miejscowi twierdzą, że za pół godziny będzie pociąg w tamta stronę, ale zważywszy na to jak wczorajszy był opóźniony, wybieram wędrówkę pieszą. Chwilami próbowałam iść obok torów, ale gdy przede mną przemknęło cos dużego, czarnego i połyskująco wijącego się w słońcu –wróciłam na torowisko. Fascynująca wędrówka. Widać jeszcze więcej niż z okien pociągu. To główny szlak komunikacyjny. Ruch spory. Przy torowisku przedszkole (chyba wszyscy docierają tu ta drogą, którą teraz ja pokonuję) a nawet sklepik. Nie wiem czy rozumiecie: ściana zieleni, kompletnie nic i naklepani w małym sklepiku! Zza tej ściany zieleni czasem słyszę rozmowy, muzykę. Często dostrzegam zabudowania, małe domki a nawet tuktuki na podwórkach. Ale jak one tam dojechały?! Tu zieleń otacza wszystko. Zdaje się nawet atakować przejeżdżający pociąg. Taki to kraj, że ludzie z trudem wydzierają naturze kawałki przestrzeni by wybudować drogę czy dom. Ale zaraz ponad tym domem drzewa znów opanowują przestrzeń. Otaczają podwórka we wszystkich wymiarach, tak że stojąc kilka metrów dalej możesz nie dostrzec nic poza intensywna zielenią drzew i krzewów.
Wieczorem wybrałam się na Littre Adam’s Peak. Tylko połechtało to moje zmysły. Na wschód słońca znowu pójdę. Tęsknota gór krzyczy we mnie drukowanymi literami! A te przestrzenie takie swojskie – z daleka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz