skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

niedziela, 6 marca 2011


15 lutego, wtorek
Tak, czuję się w Tajlandii jak w domu. Wszystko jest już znane i przyjazne.
Dziś głównym zadaniem dnia jest złożenie wniosku wizowego w ambasadzie wietnamskiej. Tłuczemy się autobusami na drugi koniec miasta, łazimy po krętych uliczkach, by po powrocie na Khan San Road odkryć, że w licznych agencjach jest… taniej! Nie wiem jak to możliwe i jaki to ma sens, ale z pośrednictwem biura jest taniej i szybciej niż osobiście w ambasadzie.
W Bangkoku najbardziej lubię to, że wystarczy wejść w jakąś uliczkę, skręcić za jakimś zaułkiem – i już zatapiasz się w tej niepowtarzalnej atmosferze… Mnóstwo tu kramików z jedzeniem wszelkiej maści, z ubraniami od rękawków imitujących tatuaże po piżamy i suknie balowe, pięknych rzeczy, które chciałoby się kupić razem z takim kramem, zapakować i wysłać paczką do Polski. A obok tej wioskowo – azjatyckie atmosfery straganików, bazarów i ulicznych jadłodajni panosza się wielkie centra handlowe. Też mają swoje plusy: klimatyzacja, pozwalająca się schłodzić w tej piekielnej temperaturze, zazwyczaj darmowe toalety i wi-fi oraz zimna woda do picia. Są tam centra gier, które wyzwalają w nas chęć rywalizacji i śmiejemy się z siebie nawzajem jak to zawzięcie walczymy o krążek na namagnesowanym pulpicie. Czasem oglądamy różne pierdółki na stoiskach i nie możemy się nadziwić ludzkiej pomysłowości. Szkatułki w kształcie zęba, jakieś dziwne stojaczki, zawieszki mnóstwo tego!
Zresztą obchodzenie stoisk zawsze zaczyna się od działu elektronicznego. Można się pobawić najnowszymi laptopami, szczególnie Mac’ami, i-Podami, zasiąść przed wielkim telewizorem i pooglądać filmy. Ja najbardziej lubię bajki animowane, ale Łukasz zaraz ciągnie mnie do projekcji 3D, więc zakładamy okulary i dajemy się ponieść emocjom.
Wydarzeniem tego dnia pozostanie jednak, zapamiętana na długo, wizyta u stomatologa. Przed nurkowaniem chciałam sprawdzić stan moich zębów, nie kontrolowanych od wyjazdu, więc szukałam punktu, w którym wykonują zdjęcia panoramiczne. W dzielnicy ambasad natknęłam się na małą, przesympatyczną klinikę, w której w cenie zdjęcia dostałam tez wizytę u dentysty, by mi stan moich zębów opisał. Daję słowo: cos takiego spotkało mnie pierwszy raz. Najpierw przecudowna pani poprosiła mnie o wypełnienie ankiety: kiedy ostatnio była u stomatologa, czy mnie coś boli, czy mam alergię itp. Potem zaprowadzono mnie do gabinetu, gdzie (o matko! Jak tu sterylnie i profesjonalnie!!!) lekarz zaczął od przedstawienia mi się (sic!), potem porozmawiał ze mną, by upewnić się na czym mi zależy, obejrzał moje zdjęcia, zwrócił uwagą, co może stanowić problem w przyszłości i skierował na prześwietlenie. Wtedy dwie filigranowe pielęgniarki założyły mi specjalny fartuch ochronny (gdy jedna niechcący pacnęła mnie nim lekko po twarzy, druga ja wyzywała i chciała spoliczkować, ale natychmiast zaczęły mnie bardzo przepraszać – a ja zaskoczona uśmiechnęłam się bezradnie, bo u nas służba zdrowia aż tak się nie przejmuje pacjentami), upewniły się, iż nie mam biżuterii i wprowadziły mnie do specjalnej komory. Szok! Nie wiedziałam jak mam zagryzać, kiedy mogę się ruszać – wszystko mi pokazały i włączyły urządzenie. Różne powłoki zaczęły się kręcić i ustawiać wokół mnie a spiker mówił po angielsku „a teraz się przygotowujemy do…”, „a teraz jesteśmy gotowi”, „a teraz się nie ruszaj”. Rewelacja! A ja tak tkwię w środku z szerokim uśmiechem i nagle pik! Po zdjęciu. Wracam do gabinetu, lekarz podświetla zdjęcie na specjalnym uchwycie przy fotelu dentystycznym i opowiada. Mam bzika na punkcie moich zębów, ale przyznaje on sprawili ogromną radość. Na początek docenił moją kolekcje plomb, licówek i wkrętów… To dobra robota mojego ukochanego stomatologa z Przemyśla – a na zdjęciu wyglądam jak Robocop! Tutejszy omawia ze mną każdy ząb, odpowiada na wszystkie pytania, zapewnia, ze w nurkowaniu nic mi nie przeszkodzi. Potem zalecenia zapisuje na specjalnej karcie i jeszcze raz upewnia się, że pamiętam czym powinnam się zająć w najbliższej przyszłości (gdy będę miała czas).
Przy okazji odbierania wiz do Wietnamu z tej samej usługi skorzystał Łukasz. Różnica polegała tylko na tym, że do założenia mu fartuszka ochronnego dziewczyny musiały użyć stołeczka. I tym razem to ja w poczekalni na miękkim fotelu piłam kawę i oglądałam projekcje możliwych zabiegów i operacji. Potrafią tu czynić cuda!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz