skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

26 marca, sobota
Jako się rzekło, jesteśmy w Luang Prabang - średniej wielkości mieście, dawnej stolicy Laosu. Dziś jest prawdopodobnie najpiękniejszym miastem tego kraju oraz jedną z jego największych atrakcji turystycznych.
Chociaż planowo autobus miał dojechać o 4:00, jesteśmy na miejscu po 6tej rano. Spodziewałam się tego po relacjach jak wygląda droga. Wiec jesteśmy zadowoleni., jest już jasno, łatwiej wytargować tuktuka do centrum i można już szukać noclegu (nie płacąc za te noc, która właśnie się kończy, a przecież to jeden z powodów wybierania przejazdów nocnych – zaoszczędzić na noclegach).


Za dnia możemy bliżej przyjrzeć się miastu, które otoczone jest zielonymi wzgórzami. Od wczesnego rana, oczekując na przygotowanie pokoju i szukając czegoś na wczesne śniadanie, włóczymy się po małych uliczkach, przy których można podziwiać kamienice i wille pochodzące z czasów francuskiego kolonializmu. Małe kolorowe budynki, niektóre nadgryzione przez ząb czasu, niektóre zupełnie odremontowane, tworzą niepowtarzalną atmosferę miasteczka. W większości kamienic w samym centrum miasta urządzone są hoteliki, restauracje, kawiarnie lub sklepiki z pamiątkami. Wielu turystów podąża przez miasto szlakiem wyznaczonym przez przewodnik turystyczny, ale my chodzimy własnymi ścieżkami. Mamy poczucie odkrywania czegoś tylko dla siebie. Tak trafiamy na mnichów pracujących przy czyszczeniu i restauracji jednej ze świątyń.

Spacer po centrum Luang Prabang to prawdziwa przyjemność, zwłaszcza, że miasto jest wolne od spalin samochodowych. Ze względu na swój status światowego dziedzictwa, można się tu poruszać jedynie rowerem lub motorem. Samochody osobowe są tu rzadkością. Za to skuterów oczywiście nie brakuje. I, jak w każdym turystycznym mieście, wszędzie masa tuk-tuków.



Popołudniu dopada mnie zmęczenie. Klimatyzacja chyba tym razem wygrała, więc ukrywam się przed światem w pokoiku z wifi i wściekła na pochmurny dzień, który jeszcze pogarsza mój nastrój, serfuję po necie i przygotowuję się na poważnie do zwiedzania miasta i jego okolic.

Jest tu ciekawe Ko Kham (Muzem Pałacu Królewskiego) przedstawiające historię miasta, XVI wieczne świątynie Wat Xieng Thong i Wat Wisunarat, sporo młodsze Wat Mai Suwannaphumaham i Wat Xieng Muan, legendarna Wat That Luang, której podwaliny stworzyli indyjscy misjonarze króla Aśoki w III wieku przed Chrystusem. Ilość świątyń buddyjskich, które można odwiedzić w samym Luang Prabang oscyluje wokół dwudziestu. Jest jednak jedna, która góruje nad całym miastem. Położona w najwyższej górze w samym centrum, Phu Si, podobno warta pokonania kilkuset schodów. Panoramę najlepiej oglądać w czysty, niezamglony dzień, a my trafiamy na chmury, a nawet lekką mżawkę.


2
Pozostaje poczytać o historii tego miasta i uzupełniać bloga z drinkiem na bazie laolao w dłoni. W hotelu gorące napoje także są w cenie, co okazuje się istotne przy tej pogodzie. Napoje rozgrzewające można natomiast kupić bardzo tanio na markecie. A zatem historia… Od 1893 roku Laos był kolonią francuską. W czasie drugiej wojny światowej kraj był okupowany przez wojska japońskie i tajskie. Po zakończeniu wojny był w dalszym ciągu pod kontrolą Francji. W 1949 roku utworzone zostało królestwo Laosu, które weszło w skład Unii Francuskiej. Uzyskanie niepodległości w 1953 roku niewiele zmieniło. W tym samym roku komunistyczne oddziały partyzanckie (armia narodowa Pathet Lao) opanowały północny Laos. Długie lata konfrontacji zbrojnej doprowadziły do zwycięstwa komunistów. W 1975r. król abdykował i utworzona została Laotańska Republika Ludowo-Demokratyczna, związana politycznie i gospodarczo z Wietnamem i ZSRR. Zaraz po rewolucji 1975r. król wraz z rodziną udali się do północnego Laosu i słuch po nich zaginął. Obecnie Laos zdecydowanie odchodzi od ustroju komunistycznego na rzecz gospodarki rynkowej. Przykład dla krajów regionu z pewnością dały szybko rozwijające się Chiny - kraj komunistyczny z nazwy, a kapitalistyczny od środka.

Luang Prabang to historyczna stolica Laosu przeżywająca okres świetności w XIV wieku. Wtedy to właśnie do miasta dotarł podarunek Khmerskiego króla - 83 centymetrowa złota statuetka Buddy, zwana Phra Bang. Od nazwy tej właśnie statuetki - najbardziej czczonego posążku Buddy w Laosie - wzięło swą nazwę całe miasto. Luang Prabang otaczają malownicze góry a nad miastem dominuje wzgórze Phousi, z którego roztacza się piękny widok na dawną stolicę i dolinę Mekongu. Bardzo mnie ubawiło w czasie porannego spaceru, gdy zobaczyłam restauracyjke o tej nazwie, bo jakoś nie uwierzyłam, że chodzi o małego zwierzaczka i podtekst wydał mi się nawet zbyt oczywisty (miasteczko słynie z dostępności prostytucji i miękkich narkotyków). Dopiero popołudniu natknęłam się na nazwę wzgórza i uznałam zasadność nazywania tak restauracji i hoteli. Wzgórze Phousi położone jest na południowym krańcu półwyspu, utworzonego przez rzeki Mekong i Nam Khan. Większość historycznych świątyń znajduje się właśnie na tym półwyspie. W 1995 roku całe miasto zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury - UNESCO. W mieście zobaczyć można liczne zabytkowe świątynie buddyjskie oraz francuską kolonialną architekturę. Interesujące są również okolice miasta. Większość turystów przebywających w Luang Prabang udaje się również do grot Pak Ou położonych 25 km od miasta nad brzegiem Mekongu. We wnętrzu jaskiń obejrzeć można liczną kolekcję figurek Buddy. Jak opowiadali- jaskinia jak jaskinia. Wydaje mi się jednak, że nie te jaskinie robią na turystach wrażenie, ale przede wszystkim trzygodzinny rejs łodzią po Mekongu. Ja jednak przyjrzałam się rzece (cieszyliśmy się na dwudniowy rejs Mekongiem do granicy z Tajlandią), jeszcze raz obejrzałam zdjęcia z rejsów i nabrałam wątpliwości czy to rzeczywiście takie atrakcyjne. Trzeba będzie się nad tym jeszcze zastanowić. Ale jak Katie Scarlett O'Hara-Hamilton-Kennedy-Butler – „pomyślę o tym jutro”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz