Wczesnym rankiem dojeżdżamy do Kuala Besut.
I tak jak na Cebu nazwa Maya funkcjonuje w backpakerskiej świadomości jedynie jako miejsce przeprawy na Malapascua, tak Kuala Besut to dla nas tylko i wyłącznie przystań szybkich łodzi na Perhentian Islands. Natomiast te szybkie łodzie owiane są legendą. I słusznie. Wsiadasz na taką dużą, zadaszoną motorówkę i dostajesz do założenia kamizelkę ratunkową. Rozglądasz się wokół, morze spokojne, słoneczko - żadnych zagrożeń, więc zastanawiasz się po co ci ona. Popełniłeś błąd w ocenie sytuacji. Nie spojrzałeś w oczy kapitanowi.
Ale już to, że kamizelka jest mokra, powinno dać ci do myślenia. Najlepsze co możesz w tej chwili zrobić to bagaże, chronione czymś nieprzemakalnym, ustawić na środku, zdjąć nadmiar ubrań i schować je głęboko a na siebie założyć kamizelkę, zapiąć ją szczelnie i mocno się czegoś chwycić.
Droga na wyspę zajmuje nam 45 minut dając mi wiele radości. Piękne widoki, prędkość, słońce… ach! Od razu dodam, że z powrotem płynęliśmy tylko 30 minut, więc łatwo się domyślić, że tym razem był to raczej lot ponad wodą niż płyniecie. Szalony chłopak prowadził tak, że odbijaliśmy się od co większych fal, a rozbryzgi przelatywały przez kilkumetrową łódź na drugą stronę.
Oczywiście zeszliśmy na ląd kompletnie mokrzy. Ale uciecha z tej przejażdżki na długo pozostanie dla mnie niezatartym wrażeniem. Chichrałam się z uciechy tak (nie zważając na naszych muzułmańskich konserwatywnych towarzyszy podróży, którym strach wyokrąglił oczy do wielkości pięciozłotówki), że Łukasz mruczał tylko z niezadowoleniem „Przestań się tak śmiać, bo ci twarz pęknie”.
Na wyspie zainstalowaliśmy się w nieprzyzwoicie drogim domku z wszystkimi wygodami. Od razu wyprałam i rozwiesiłam wszystkie nasze rzeczy, zarządziłam odnowę biologiczną z powrotem do cywilizowanego wizerunku, co zajęło nam kilka godzin. A potem poszliśmy zwiedzać wyspę, szukać odpowiedniego noclegu i szkoły nurkowej.
Przebojem tego dnia były jaszczury. Fotografowaliśmy je w zapamiętaniu, nie myśląc nawet o tym czy kąsają. Na szczęście okazały się niegroźne. Nie jedzą ludzi i – o dziwo – ludzie nie jedzą ich mięsa. Przynajmniej oficjalnie.
Po rekonesansie okazało się, że przypadkowo (nie mieliśmy żadnego planu) wysiedliśmy w najlepszym dla nas miejscu – na mniejszej, tańszej wyspie, na jednej z dwóch połączonych ze sobą ścieżkami przez dżunglę najpiękniejszych plaż z największą ilością domków i szkół nurkowych. Pływając przez następne dni na nurkowania wokół obu wysp uznaliśmy zgodnie, że nasze plaże podobają się nam najbardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz