Raniutko zbieramy wszystkie swoje graty, przedzieramy się przez wzgórze porośnięte dżunglą (niby niewysokie, ale spróbujcie wędrować pod górę z plecakiem przy wilgotności bliskiej 100 %!) i szukamy noclegu na następną noc. W upatrzonych wczoraj miejscówkach jest pełno, więc zostawiamy bagaże w TURTLE BAY DIVING i płyniemy nurkować.
Szkołę wybraliśmy wczoraj po wizycie w kilku innych. Mnie spodobała się nazwa Bardzo profesjonalni. Anita, z która na początku rozmawialiśmy, odpowiadała rzetelnie i uczciwie na wszystkie nasze pytania. Sprzęt mają w porządku. Pozwolili nam nurkować tam, gdzie chcieliśmy (tym razem odrobiłam zadanie domowe i nurkowiska miałam opisane w notesie; Anita śmiała się, że znam warunki lepiej niż ona). Atmosfera w szkole jest doprawdy niesamowita. Dopiero po kilku dniach dowiedzieliśmy się, że w szkole pracuje 5 dive masterów i 6 instruktorów. Ale zupełnie nie widać tych tłumów. Są znakomicie zorganizowani, sympatyczni i poświęcają nurkom dużo czasu oraz uwagi. Po nurkowaniu zasiadają z nami przy kawie czy herbatce, pokazują na zdjęciach wszystkie napotkane stworzenia, analizują warunki i omawiają zaistniałe sytuacje oraz pomagają uzupełnić książki nurkowań.
Spędzamy w ich bazie godziny, rozmawiając z ludźmi o nurkowiskach tutaj i na całym świecie, o sprzęcie, po prostu gadając. Spotykamy też Magdę – dive masterkę z Kanady, której rodzice są Polakami. Nasz rozmowa po polsku wywołuje małe zamieszanie, bo nikt tutaj nie tylko nie rozumie co to za język, ale nie ma pojęcia o pochodzeniu „Maggi”.
Jeśli chodzi o organizację nurkowań to znowu wszystko inaczej i trzeba się uczyć, przede wszystkim wspinaczki do łodzi po nurkowaniu bez drabinki. Łodzie są małe a odległości na nurkowiska niewielkie. Jednak pierwszego dnia wykupiliśmy nurkowania dalekie i zdziwiło nas, że wszyscy wypływają w kombinezonach. Każdy dostaje przygotowany sprzęt, ale sam sobie go sprawdza, zanosi na łódź a potem czyści i rozkłada. Oczywiście można liczyć na pomoc.
Urzekło mnie, ze nikogo nie niecierpliwi nieskończona ilość przymiarek, których dokonujemy za pierwszym razem czy prośba o inny typ a to płetw, a to jacketu. Nie dziwi też obciążenie o jakie prosimy – bo zabieramy go sporo w porównaniu z innymi nurkami. Po kilku dniach wiem już, że BCD w rozmiarze XS jest dla mnie za małe, ale nie dlatego że się w niego nie mieszczę, tylko ma dla mnie za małe komory powietrzne i mam kłopot z wyregulowaniem pływalności w prądach. Nabieram rozeznania w płetwach i ich sile napędowej – o jej znaczeniu w silnym prądzie przekonam się już niedługo.
W przerwie między nurkowaniami instalujemy się w bungalowie (tutaj wszyscy używają nazwy shalett, która nas niesamowicie bawi) dosłownie dwa metry od szkoły. Warunki bardzo proste, ale mamy chatkę pod palmą, na granicy dżungli i plaży z przepięknym widokiem na morze. Siedząc na werandzie staram się uzupełniać pamiętnik, ale widoki co chwila odrywają mnie od tego zajęcia. Szczególnie widowiskowy jest zachód słońca. A nocą, gdy już zapadnie zmrok, plaża oświetlona jest setką świec. Mikroskopijne stoliczki rozstawione na plaży kuszą…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz