skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

czwartek, 2 września 2010

16 sierpnia, poniedziałek
Rankiem lądujemy w Tabrizie. Przemiły kierowca chciał nas zawieźć Az do Teheranu – ma tam dotrzeć, ale nie wiadomo kiedy. Żegnamy się jednak, gdyż podróż z nim trwa za długo. On prawie się popłakał z żalu, my – odetchnęliśmy z ulgą. Czas zarzucić hitchhiking na jakis czas :D.
Na dworcu kolejowym przechodzimy gehennę zakupu biletów do stolicy. Wprawdzie dziewczę w informacji (chyba dziewczę, bo po twarzy niewiele można powiedzieć, a nic więcej nie widać) mówi po angielsku, ale tanich biletów na dziś nie ma. Po długich poszukiwaniach i przekonywaniach w końcu się jednak znajdują. Tanie są naprawdę tanie: kuszetka na 782 km w pierwszej klasie, z podziałem na przedziały dla kobiet i mężczyzn: 5 dolarów.
Ale pociąg będzie dopiero wieczorem. Ruszamy więc ‘na miasto”. Z nieśmiałością przyglądam się pierwszemu w moim życiu muzułmańskiemu miastu w tak ortodoksyjnym wydaniu. Jeszcze nie wiem, że po tygodniu będę się śmiała z moich obaw, cytując pewnego pana, że „przecież Iran to nie Afganistan”. No właśnie, wszystko to kwestia punktu odniesienia.
Po kilku chwilach podjeżdża do nas na rowerze przemiły chłopak – Ossein. Rozmawiamy sobie przyjemnie po angielsku i oczywiście zostajemy zaproszeni na wspólne zwiedzanie miasta. Ale najpierw posiłek u niego w domu i spotkanie z rodziną. Jak cudownie! Słynna irańska gościnność, otwartość tych ludzi pozwala mi się trochę oswoić z nową sytuacją. Przekonuje się, że w domu mogę czuć się swobodnie (to oznacza, że mogę zdjąć chustę, ale nie mogę wyprostować nóg, bo to wyraz braku szacunku wobec starszych). Po raz pierwszy kosztuję przepysznych irańskich potraw, potem zwiedzamy miasto (Błękitny Meczet, stare miasto). Kupujemy irańska kartę, bo mój orange tu nie działa. Wracamy na obiad – feeria smaków, zapachów i kolorów. A potem – jedziemy na rowerach (sic!) zobaczyć stary bazar. Czytałam, że najpiękniejszy w Iranie. Jeśli uważaliście, że jeżdżę po Przemyślu jak wariat to nie widzieliście co się dzieje w Iranie!!! Tego nie sposób opisać. Może spróbuję później. Teraz skupi się na tym, że wszyscy przyglądali mi się bardzo… dziwnie. Było w tym zdziwienie, niedowierzanie. Zapytałam Hosseina dlaczego tak na mnie patrzą – i tylko na mnie – przecież mam chustę na głowie, drugą do kolan zawiązana na spodniach. Okazało się, że prawdopodobnie jestem pierwszą kobietą na rowerze, jaką zobaczyli w swoim życiu. Wprawdzie pożyczyłam rower od siostry naszego przewodnika, ale ona jeździe tylko z bratem i tylko w nocy – wtedy jest bezpiecznie. Od opowieści o tym co tutaj kobiecie wolno a czego nie wolno włos się jeży na głowie. Chyba jednak dobrze, że na pierwszy rzut oka widać, iż jestem turystką. Później dowiem się, że policja obyczajowa, o której Hossein nam opowiedział, to dziś już rzadkość i że od kilku miesięcy zasady są znacznie łagodniejsze. Niemniej jednak szoku wystarczyło mi na kilka dni: kobieta musi przestrzegać zasad hidżabu, nie wolno jej podróżować ani spacerować w towarzystwie obcego mężczyzny (czyli nie – brata, ojca, męża). Przyłapana na choćby rozmowie z mężczyzną podlega brutalnym represjom. „Zdradzony” mąż może nawet zapłacić za jej zabicie. Na szczęście spotykane w Iranie kobiety opowiadały, że mężowie zazwyczaj potwierdzają ich zeznania. Natomiast kontrole dokumentów podróżnych (czy aby rzeczywiście jesteście rodzeństwem?) widziałam na własne oczy.
Wieczorem wcale nie chcemy wyjeżdżać. Z trudem przychodzi nam pożegnać nowych przyjaciół. Zaczynam rozumieć co oznacza otwartość Irańczyków. W pociągu dowiaduję się, że potrafią być nawet zbyt otwarci. Gdy częstujemy się nawzajem ciastkami czy owocami – OK.; gdy opowiadamy o swoich rodzinach i pokazujemy zdjęcia – OK.; ale gdy nowo poznana dziewczyna wylewa z siebie żale, że przez ten system jest nadal dziewicą i lituje się nad nią poznany na czacie żołnierz amerykański – to dla mnie za dużo. Przy okazji odkrywam, że język irański jest bardzo nosowy i przy dłuższych przemowach tonem płaczliwym bywa męczący. Na szczęście można podłączyć laptopa i uzupełnić dziennik. Szkoda, że nie wypada zapuścić jakiegoś filmu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz