skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

czwartek, 2 września 2010


17 sierpnia, wtorek
Rano budzę się w Teheranie. Pobyt w Iranie trzeba zacząć od ubiegania się o następną wizę. W ambasadzie pakistańskiej, jak się niestety spodziewaliśmy, kategorycznie odmawiają nam wizy. Pozostaje więc ubiegać się o indyjską i poszukać jakiegoś fajnego sposobu na dostanie się do tego kraju. Łatwo powiedzieć. Ambasada indyjska to przecież kawałek Indii w Iranie- chaos więc straszny. Po prostu nie miałam pojęcia, że coś takiego może funkcjonować. Po kilku godzinach udaje nam się ustalić listę dokumentów niezbędnych do aplikowania o wizę (niewiele miała wspólnego z oficjalnymi danymi). Popołudnie spędzamy więc kompletując te dokumenty: w najbliższej agencji turystycznej rezerwujemy bilety na loty do i z Indii (nie zamierzamy ich kupować, zresztą i tak nie mamy prawa wracać przez Iran) a następnie przez kilka godzin szukamy polskiej ambasady (pracownicy nie wiedza jak tam dojechać komunikacją publiczną, a gdy już to ustalają wymowa nazw irańskich stacji jest… niepoprawna). Ostatecznie docieramy do ambasady przed 16-tą, gdy pracownicy szykują się do wyjścia. Muszę jednak przyznać, że polska ambasada to bardzo miłe i sympatyczne miejsce. Porozmawialiśmy sobie z pracownikami, zgromadziliśmy trochę informacji i uzyskaliśmy dokument potwierdzający naszą tożsamość. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że niedawny pracownik tejże ambasady wydał w ubiegłym roku pierwszy polskojęzyczny przewodnik po Iranie – całkiem niezły.
Po wielu godzinach bieganiny kontaktujemy się z naszym couchservingowym gospodarzem – Alim. Piszę te słowa po dwóch tygodniach – wiem już zatem, że ten człowiek okazał się Dobrym Duchem naszej Drogi w Iranie. Ali, podpisujący się nickiem Ali Baba, wie wszystko i zna wszystkich. Na wszystkie pytania „kto?” odpowiedź brzmi: ja lub: moi sąsiedzi, na pytanie: „gdzie?” – u mnie w sklepie, koło mojego sklepu, koło mojego domu. A zatem Ali Baba i jego czterdziestu przyjaciół – artystów malarzy, rzeźbiarzy, fotografów i poetów napełnili treścią nasz pobyt w Iranie. Zaczęło się od mieszkania Alego. Tak mieszka prawdziwy podróżnik – pamiątki z różnych części świata, wszystko piękne i użyteczne. Galeria obrazów kilku ciekawych malarzy, makatka z inspirującymi cytatami i zdjęciami, piękne świece, dobra muzyka (wyboru której nie potrafię nawet ogarnąć – kilkaset albumów z różnych części świata i różnych gatunków muzycznych).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz