skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

środa, 28 lipca 2010



25 lipca, niedziela
Postanowiliśmy wracać do Gruzji bez zatrzymywania się na zwiedzanie kolejnych monastyrów. Wszystkie są piękne, ale nie sposób spamiętać ich nazw. Zaczęły nam się już mylić. Jedziemy wiec najkrótsza drogą, z krótkimi przerwami na zakupy owoców i warzyw. Bartek wydaje się zaakceptował nasza nieznośna dla niego potrzebę jedzenia. W Alavardi zatrzymujemy się na obiad, by wydać resztę ormiańskich pieniędzy. Trafiamy do lokalnej restauracji, z klimatem tal 70-tych („wczesny Gierek nieremontowany”). Dwudaniowy obiad w altance znacznie poprawia wszystkim humory. Teraz przekonanie ekipy do wycieczki kolejka linową na najbliższą górkę nie stanowi żadnego problemu. Jedziemy więc za grosze zdezelowanym, zardzewiałym wagonikiem z porysowanymi i popękanymi szybami (to znacznie utrudnia fotografowanie okolicy) na wzniesienie. Znajduje się tam osiedle, którego mieszkańcy potrzebują kolejki linowej by szybko dotrzeć do pracy w miasteczku. Po sesji fotograficznej na platformie wsiadamy znowu do wagonika i okazuje się, ze wszyscy pracownicy na to czekali, bo właśnie nadszedł czas na 90-minutową przerwę. Zdążyliśmy zjechać w ostatnim momencie. Za nami zamykane są drzwi odrapanej poczekalni i wszyscy pracownicy wychodzą. My także ruszamy w dalsza drogę.
Na granicy znowu irytują nas opłaty za przejazd samochodem. Tym razem pracownicy administracyjni wymuszająca Bartku opłatę na wypisanie potwierdzenia wniesienia opłaty.

W Tbilisi kierujemy się prosto do hostelu Zielone schody, gdzie czeka już na nas klimatyzowana weranda. W Rover hotel Bartek zrobił nam pranie, które odebraliśmy wieczorem. Imprezie zrobiliśmy we własnym, polskim gronie. Odnoszę wrażenie, że prawie wszyscy mieszkańcy hoteli w Tbilisi to teraz Polacy. Można w ciemno zwracać się do turystów po polsku.
Nasza polska impreza przy piwie zmieniała często lokalizację, ze względu na nadprzyjacielski stosunek lokersów do nas. Po kilku ciekawych podwórkach i sympatycznych bramach poszliśmy na plac zabaw w parku. Było już grubo po północy, a rodzinka z małym chłopcem piknikowała w najlepsze. Urządziliśmy zawody w przeczołgiwaniu się przez konstrukcję w rur oraz huśtaniu się – kto wyżej. Potem z pieśnią na ustach przemaszerowaliśmy przez stare miasto do naszego hotelu. A no tak, jeszcze był epizod z lokersami w okolicach naszego hotelu, którzy podarowali mi obrazek maryjny w ciętym szkle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz