26 lipca, poniedziałek
Ewa i Lemur wcześnie rano wyjechali do Polski. Bartek zapowiedział, że musi poleżeć dzień dłużej, wiec dzień upłynął nam na poszukiwaniu sklepów i serwisów fotograficznych. Ja dokupiłam zapasowa baterię do aparatu (ze 100 lari wynegocjowałam cenę na 70) a Tomek próbował znaleźć rozwiązanie swojego problemu z porysowanym obiektywem. Jeździliśmy po całym mieście odsyłani od Annasza do Kajfasza. W miedzy czasie w Tbilisi zabrakło prądu, co uniemożliwiło kontynuowanie podróży metrem. Na szczęście utknęliśmy na „płytkiej” stacji, wiec wyjście na powierzchnie nie było aż takim wyzwaniem. Ale i tak dodawaliśmy sobie animuszu śpiewając naszą ulubioną piosenkę.. Myślę, że pomogło to wszystkim pasażerom, bo przyjaźnie się do nas uśmiechali.
Ostatecznie trafiliśmy na bazar w okolicach dworca kolejowego. Było to spełnienie naszych marzeń artystycznych, fotograficznych i doznaniowych. Spędziliśmy tam pół dnia polując z aparatem i prowadząc ciekawe rozmowy z lokersami.
Wieczór spędziliśmy sącząc piwko w parku. Jaka tu cisza i spokój. Gruzini nie staja się po alkoholu głośni ani agresywni. W parkach jest przyjemnie o każdej porze dnia i nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz