skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

środa, 15 grudnia 2010


5 grudnia, niedziela
Większość dnia upływa nam na drobnych sprawunkach – odebrać rzeczy z pralni, wyszyć swoje nazwisko i flagę na polarze, zszyć sukienkę, tunikę odebrać od krawca, zrobić zakupy na drogę. Wieczorem opuszczamy Katmandu. Jedziemy nocnym autobusem do granicy z Indiami. Dystans 280 km – jak już wspominałam – pokonujemy całą noc. Autobus jest lokalny, kosztuje niewiele, natomiast dostarcza wielu emocji. Po pierwsze jest bardzo ciasno, po drugie zimno, po trzecie oświetlony jest kolorowymi lampkami a po czwarte kierowca jedzie jak wariat. Określenie „jak wariat” jest typowe dla kierowców tej części świata, ale ten wydaje się być wariatem nad wariatami. Wole nie obserwować drogi i próbuje zasnąć. Nie najlepiej mi to wychodzi. Gdy w końcu docieramy do miejscowości 5 km przed granicą, nieprzytomna wytaczam się w ciemność oblepiającą autobus. Natychmiast przejmują mnie rikszarze rowerowi. Bez ich pomocy nie sposób dostać się do przejścia granicznego o tej porze. Jedziemy w całkowitej ciemności. Ani oni, ani nikt z mijanych ludzi czy pojazdów, nie używa świateł. Ani sygnałów dźwiękowych, Tylko skrzypienie roweru i odgłosy przyrody. Mrok jest zimny i wilgotny, a jednocześnie przyciąga uwagę swoja tajemniczością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz