skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

sobota, 21 maja 2011

10 maja, wtorek
Żegnamy Malezję. Opuszczam ją z uczuciem niedosytu. To bardzo ciekawy kraj, tak różnorodny, otwarty. Przyznaję, że po wizycie w Iranie, nieco się obawiałam panujących tu reguł. Pytałam np. Ruth jak należy się ubierać, co wypada kobiecie. Okazało się, że to kraj muzułmański, ale bardziej w wydaniu tureckim. Przypomniałam sobie jak kiedyś poproszono mnie o wyrażenie opinii na temat krajów muzułmańskich. To tak jakby ktoś zapytał co myślisz Europie. Są tak różne. Ale wszystkie, dobrze: niemal wszystkie kraje muzułmańskie, które odwiedziłam, są bardzo otwarte, tolerancyjne. A Malezja tu króluje. W Europie mamy problem jak poradzić sobie z imigrantami, wszystkie pomysły stosowane przez dziesiątki lat okazały się błędne. A tutaj wydają się nie mieć tego problemu. Może to muzułmanie wiedzą jak sobie radzić z mniejszościami. A my, którzy mamy siebie za tak mądrych i wykształconych, nie wiemy jak tę różnorodność ogarnąć. Jak zorganizować się w państwie, gdzie ludzie mówią w kilku językach. Tu każdy ma swój język a jednak jakoś się dogadują. Tu każdy ma swoją religię, a jakoś ze sobą nie walczą. Bo chyba kluczem jest, że KAŻDY MA SWOJĄ RELIGIĘ. A w Europie powszechna jest wiara w naukę, ateizm, deizm… A to oznacza, że łatwo nam przychodzi żartowanie z religii. Chrześcijanie dowcipkują sobie ze swoich wyznań, z duchownych, ze struktur kościelnych. Taka już nasza tradycja. A większość religii tego nie znosi. Mamy siebie za takich otwartych i się na ich uburzenie uburzamy jeszcze mocniej. Ale czy oglądając kabaret, w którym ktoś wyszydza nasze wartości, wszystko, co wpajano nam od dzieciństwa, gdy komik przekonuje złośliwie, że żaden Bóg nie istnieje – czy wówczas także się śmiejemy? Myślę, że większości z nas jest po prostu przykro. A przecież wychowywano nas w europejskim duchu tolerancji! Dlaczego zatem dziwimy się, że ludzie znacznie silniej niż my związani z tradycją przodków, ze światem natury, uważają za oczywiste, że w coś po prostu należy wierzyć? I że każdą religię należy szanować? Tutaj w tradycyjnych strojach wcale nie chodzą kobiety biedne. Zazwyczaj te najbardziej zakapućkane w chusty i tuniki mają w ręce laptopa a na szyi identyfikator. Dziewczęta ubierają się ślicznie, bardzo fit, i tylko chusta na głowie świadczy o tym, że są muzułmankami. Wbrew temu, czego się spodziewałam nikt nie oburza się na Chinki w króciutkich szortach, hinduski w powiewnych szatach czy turystki w strojach przedziwnych. Oczywiście nie wpuszczą cię tak do świątyni, ale to chyba normalne. U nas też nie wpuszczają w krótkich spodenkach i bluzkach bez rękawów. Tylko tutaj są na to przygotowani i z uśmiechem podadzą ci bezpłatnie wypożyczany szal. A u nas? W najlepszym wypadku babcie wyklną cię na wszystkie świętości do siódmego pokolenia. Przesadzam? Nie wydaje mi się.

No więc lecimy na Sumatrę. Jakoś nie ogarnęłam do tej pory jak wielkim krajem jest Indonezja. Czułam się rozgrzeszona, bo to przecież na końcu świata. A jednak moja ignorancja mnie przeraża. Tyle jeszcze musze się nauczyć…


Nazwa Indonezja pochodzi od dwóch greckich słów: indos (z jezyka łacińskiego) oznacza indyjski, nesos (z greki) oznacza wyspa. Jest to pasująca nazwa do archipelagu składającego się z 17 508 wysp. Taka ilość wysp i wysepek sprawia, że jest to największy kraj wyspiarski na świecie. Szacuje się, że jedynie około 6000 wysp jest zamieszkałych. Ten kraj z jego ogromną liczbą wysp i wysepek charakteryzuje się różnorodnością krajobrazu, fauny, flory i lokalnych plemion z ciągle żywymi dawnymi tradycjami. Wyspy Archipelagu Indonezyjskiego rozciągają się na obszarze ponad 5000 kilometrów wzdłuż równika i stanowią naturalny pomost między Australią i Azją Południowo-Wschodnią.

Nie sposób tego ogarnąć na raz. Gdy przeglądam oferty biur podróży, to myślę, że ci którzy się na to decydują, nie mają chyba pojęcia, że cały urlop spędzą w drodze. Jak ktoś pisze, że trzeba dwóch tygodni, by niespiesznie zwiedzić samą Sumatrę, to chyba postradał rozum. Albo ma własną awionetkę.
Wyspa Sumatra jest szóstą co do wielkości wyspą na świecie i trzecią w archipelagu indonezyjskim i mimo swojej atrakcyjności cały czas leży poza utartymi szlakami licznie odwiedzanymi przez turystów. Może jest trudno dostępna, odległa, mało znana, ale za to kryje wiele niespodzianek i jest rajem dla podróżników-odkrywców. Na Sumatrze spotkać można mieszankę etniczną, mówiącą w 52 językach, 4 krainy geograficzne: bagniste niziny wschodniego wybrzeża, ciągnący się wzdłuż całej wyspy łańcuch gór, wąski pas nadbrzeżnych równin zachodniego wybrzeża i archipelag wysp Mentawai, piękne krajobrazy, pałace dawnych sułtanów sumatrzańskich, domy kultury Bataków, grupy etnicznej zamieszkującej tę wyżynę czy w lesie deszczowym orangutany, a przy „odrobinie” szczęścia kwitnącą raflezję. No to my chcemy te orangutany. I koniecznie wulkan!

Na klimat i pogodę Indonezji mają wpływ dwie tropikalne pory roku. Klimat monsunowy zmienia się średnio co sześć miesięcy. Wilgotność i temperatury zmieniają się zgodnie z porami roku lecz wpływ na nie mają również takie czynniki jak pora dnia, wysokość nad poziomem morza i odległość od morza. Dwie pory roku – sucha (od kwietnia do października) i deszczowa sprawiają, że rozwija się bujna roślinność tropikalna. Średnie temperatury to: 28°C - wybrzeża, 26°C – tereny położone z dala od wody i góry, 23°C wyżej położone obszary górskie. Średnia względna wilgotność powietrza zawiera się między 70 i 90%. Średnie opady od 1000 mm we wschodniej Jawie do ponad 4000 mm w górach.

Gdy rano podchodzimy do lądowania w Medan jestem oczarowana. Właśnie tak wyobrażałam sobie dżunglę! Na początek jednak lądujemy w dżungli miejskiej, czwartym co do wielkości mieście Indonezji. Wiza na lotnisku nadal kosztuje 25 dolarów (niektóre biura podróży zdzierają z klientów 35 USD plus opłaty lotniskowe). Z nas próbują zedrzeć przy wymianie, ale jesteśmy przygotowani. Wymieniamy tylko kilka banknotów, które zostały nam z KL i dokładnie wiemy ile chcemy za nie dostać. Gdy panie orientują się z kim mają do czynienia – natychmiast tracą nami zainteresowanie. Nie są nami zainteresowani także celnicy, którzy znikają, zanim podejdziemy do odprawy. Przy okazji muszę wykorzystać sytuację, żeby popastwić się nad Łukaszem i zaznaczyć, że zapomniał, iż mamy dodatkowy bagaż i chciał wyjść zostawiając go na lotnisku. Tak przywykliśmy do podróżowania z małym plecaczkiem, że ten drugi, z pamiątkami i nieco zbędnymi drobiazgami, nie zaprząta naszej pamięci.


Taksówką jedziemy do Yumas, Asmy i Chipy – rodziny, z którą jesteśmy umówieni. Bardzo chcieliśmy zacząć poznawanie tego kraju od spotkania z tradycyjną, muzułmańską rodziną. I znaleźliśmy takich ludzi, chętnych do poznania nas, dzięki CS. Jesteśmy bardzo szczęśliwi mogąc spędzić z nimi ten pierwszy dzień. Wprawdzie najpierw musimy trochę odespać, bo tutejsze temperatury nie sprzyjają aktywności po nieprzespanej nocy, ale i tak tego dnia czerpiemy garściami, korzystając z ich serdeczności. Przede wszystkim uczestniczymy w przygotowywaniu posiłków. Wspólnie zasiadamy do stołu i rozmawiamy bez końca. Jedziemy z Yumas i jej synem do Klubu Angielskiego, gdzie uczestniczymy w zajęciach, prowadzonych przez Amerykankę. To miejsce, gdzie spotykają się ludzie, chcący poza kursem szkolnym, uczyć się języka angielskiego. Panuje tu bardzo sympatyczna atmosfera. Poznajemy wiele osób, bo każdy chce z nami porozmawiać. Nawet nauczycielka gramatyki angielskiej z tutejszego uniwersytetu rozmawia ze mną długo pytając o mnóstwo różnych rzeczy – bo mój akcent jest dla niej bardzo interesujący.
Wieczorem jeździmy z „nasza rodzinką” po mieście. W Medan niewiele jest do zobaczenia, a już na pewno do zwiedzania, ale oni bardzo chcą nam pokazać swoje miasto. Centrum jest ładnie oświetlone a ich opowieści napełniają życiem te parki, ulice. Rozmawialiśmy wcześniej o urokach duriana, więc jeździmy szukając specjalnego sklepu, w którym sprzedają naleśniki z duriana. Yumas jest „cała szczęśliwa” (to powiedzenie w tej chwili najbardziej do niej pasuje), gdy udaje jej się to miejsce znaleźć. „Dom duriana” oferuje wszystko, co z duriana zrobić się da. Niestety po naleśnikach nie mamy już miejsca ani sił na cokolwiek innego. Durian rzeczywiście jest bardzo, ale to bardzo kaloryczny. Kupujemy więc jeszcze drożdżówki z durianem do domu,


Wieczór spędzamy rozmawiając o ich i naszej kulturze, o tradycjach, o tym jak się tutaj żyje. Asma pracuje w wielkiej korporacji, która przeniosła go tu tymczasowo z Jawy. Nie wydaja się być zadowoleni z tego, jakby zesłano ich na prowincję. I chociaż Yumas pracuje jako wykładowca na uniwersytecie a Chipa jest jednym z najlepszych uczniów w szkole, to nadal to miasto jest dla nich „not enough busy”. Bardzo ciekawi ludzie Wiele wiedzą o swoim kraju, w wielu miejscach byli, w wielu mają znajomych. Idziemy spać bardzo późno –dobrze, że odsypialiśmy przed południem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz