Budzę się o piątej rano ,taka jestem podekscytowana. Dziś idziemy z wizyta do orangutanów. Po poczytaniu relacji o trekkingach w dżungli, zdecydowałam, że chcę zobaczyć orangutany w czasie karmienia. Jest to możliwe dzięki Centrum Rehabilitacji Orangutanów "Bohorok" utworzonego przez WWF w 1973 roku. Ma ona celu odnowienie populacji tych fascynujących zwierząt głównie poprzez powtórne przystosowanie ich do życia na wolności. Obecnie na terenie parku żyje tam ponad 6 600 osobników i jeśli są chętni turyści (płacący po 2 dolary za wejście, 5 USD za aparat i 16 USD za możliwość kręcenia filmów), strażnicy parkowi przygotowują banany i mleko i idą z turystami na górę, gdzie ze specjalnej platformy karmią orangutany. Jeśli te przyjdą, bo podobnie jak ludzie, nie zawsze przychodzą.
No i o to w przygotowywaniu do życia w naturalnych warunkach przecież chodzi. Tymczasem o trekkingach przeczytałam, że są bardzo męczące (a ja po tylu miesiącach w podróży już tylu sił witalnych nie mam), że przewodnicy dokarmiają orangutany, żeby je sprowokować do podejścia – a to już idei parku narodowego kompletnie zaprzecza, no i ze czasem te dzikie bądź co bądź zwierzęta atakują, gryzą ludzi. O tym opowiedział mi już strażnik parkowy, mówiąc że jedna z mam już wiele osób pogryzła.
Tego dnia jesteśmy pierwszymi turystami, zachowujemy się cichutko i w ogóle jesteśmy bardzo przejęci. Obejrzeliśmy film edukacyjny w centrum, pokazujący jak należy się zachowywać, czego robić nie wolno (pić, jeść, krzyczeć, dotykać ani karmić orangutanów), że przebywać można w parku tylko godzinę, bo Ludzie Lasu też chcą mieć trochę prywatności. Niestety orangutany nie przyszły. Dla Łukasza było to wydarzenie rangi katastrofy narodowej. Ja niemal tego nie zauważyłam, bo poznałam właśnie trzy fantastyczne dziewczyny z Polski: Karolinę, Adę i Anię. Co mogę o nich napisać? Trzy zupełnie odjechane przyjaciółki, na co dzień profesjonalne, eleganckie asystentki, teraz zwariowane podróżniczki. Energia i śmiech, którym zarażają.
A tym to akurat warto się zarazić. Dobrze jest spotkać w podrózy trzy pokrewne dusze, bo choć towarzystwo Łukasza jest znakomite, to dziewczynie potrzeba przynajmniej od czasu do czasu towarzystwa dziewczyńskiego. Tylu zabawnych historyjek, opowiadanych przez wszystkie trzy naraz, chyba jeszcze nie słyszałam. Nieraz popłakałam się ze śmiechu. Z otwartymi ustami słuchałam opowieści o trekingu, bieganiu boso po dżungli za orangutanami, pijawkach wgryzających się w bezbronne ciała, wreszcie o sposobach jak przekonać szefa do zgody na 26 dniowy urlop. Szkoda, że ja tych sposobów nie mogę zastosować…
Z dziewczynami idę jeszcze raz do jaskini Bat Cave. Jest jeszcze fajniej niż dzień wcześniej. Okazuje się, ż Karolina jest specjalistka od jaskiń. Kiedy przychodzi burza obawiamy się, że nas w tych jaskiniach zaleje i uciekamy. Ale tych kropli wody na suficie lśniących w świetle latarek niczym perły, tych latających nietoperzy (zwłaszcza tego, który zderzył się z Karoliną twarzą w twarz), tych atakujących zewsząd kawiorów (ten, który zaatakował Anię był naprawdę groźny) oraz pająków (Ada, ja Ci wierzę, był wielkości Twojej ręki) nigdy nie zapomnę. Powodzenia w Tajlandii dziewczyny!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz