skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

sobota, 21 maja 2011

11 maja, środa

Rano, po wspólnym śniadaniu i porzuceniu zbędnych bagaży, Asma podwozi nas na dworzec autobusowy. W Medan są dwa dworce – jeden na krótkie dystanse, drugi na długie. W sumie to nie wiem po co. Bo i tak autobusy odjeżdżają z znanych mieszkańcom skrzyżowań. Krążymy zatem chwilę po mieście w poszukiwaniu właściwego busa. O dziwo nie ma go tam, gdzie powinien, więc jedziemy jednak na dworzec, gdzie znajdujemy duży autobus. Dziwne, ale czasem bilety na busy i autobusy są w tej same cenie, a czasem różnej.
Oczywiście o ile podadzą turyście prawdziwa cenę. I o ile w ogóle wpuszcza go do autobusu, bo czasem zmuszają do wynajęcia taksówki w myśl zasady, ze biały nie ma czasu, ale ma pieniądze do wydania. Cóż, mafie transportowe są wszędzie, nawet w tak miłych miejscach jak Sumatra. A my nie mamy pieniędzy na zbyciu. Zasiadamy w tym autobusie z pomocą Asmy, dzwonimy do Yumas, że wszystko OK (właśnie kupiliśmy miejscowy numer, więc podaję + 620821 67 890432; sieć nazywa się simPATI, co mnie urzekło). Jakoś nie przyszło nam do głowy, by zapytać kiedy ruszamy. Z poziomu ślamazarności ruchów pomocnika kierowcy wnioskuję, że za godzinę. Plus zapewne następna godzina stania na ulicy. Mam rację. Zupełnie nie zwracamy już uwagi na to czekanie. Indonezja słynie z tego, jak sami Indonezyjczycy o tym mówią, że ich czas płynie swoim własnym rytmem. Kauczukowy czas. Takie ładne określenie. Jeśli pytasz o której będzie autobus musisz doliczyć do tego plus minus dwie godziny minimum. Odpowiedz brzmi zawsze: Zaraz wyjeżdżamy.



Absolutnie nikt tu się na to nie skarży. Jak zresztą na wiele innych rzeczy, dla Europejczyka niemożliwych do przyjęcia. My chyba już się wpasowaliśmy. Ludzie zapadają w stan pewnego odrętwienia i cierpliwie czekają na odjazd.


Oglądamy sobie miasto. Medan ma ponad dwa miliony mieszkańców, jest brzydkie, bez chodników i zorganizowane w typowo azjatycki sposób – czyli dla Europejczyka totalnie chaotyczne. Mnóstwo tu ludzi, motorów i motorów z przyczepką osobową zwanych becakami. Tego już wczoraj próbowaliśmy jadąc do klubu. Motorem, jak wszędzie w tej części świata, wozi się wszystko i wszystkich. Najbardziej klasycznie to dwójka dorosłych i dwójka dzieci. Na becaku – drużyna piłkarska: za kierowcą na motorze jedna lub dwie osoby, pod daszkiem ile się da, a tutaj da się naprawdę sporo. Nawet na schodku można przecież stać. We dwóch, albo trzech, jeśli się dobrze złapać.


No to jedziemy do Bukit Lawang. Te wrota do Parku Narodowego Gunung Leuser znajdują się jakieś 80 km na zachód od Medan. Położona nad brzegiem rwącej, górskiej rzeki Bohorok, niegdyś mała wioska, z czasem zamieniła się w tętniące życiem miasteczko turystyczne, w którym przestrzeń jest skwapliwie wypełniana różnymi hotelikami, restauracyjkami, sklepikami z pamiątkami bądź straganami z żywnością. Na dworcu autobusowym (a jakże! Kilometr od miasteczka) odbiera nas znajomy Yumas, miejscowy przedsiębiorca turystyczny Edi. Ediego wszyscy tu znają, więc dzięki temu, że zobaczyli go z nami, już nas nie nagabują na różne atrakcje. No dobrze, nie nagabują bardzo intensywnie, tylko tak „troszkę”. Wydaje się, że wszyscy tu potrafią mówić po angielsku, a przynajmniej ci, którzy mają do czynienia z turystami. Tak więc dogadać się nie jest trudno.


Szybko się kwaterujemy (uwielbiam te ceny – 5 dolarów za pokój z łazienką) i po południu idziemy jeszcze do Jaskini Nietoperzy. Szczerze mówiąc wcale mi się nie chciało, ale okazało się, że warto. Yumas postraszyła nas trochę, że to niebezpieczne miejsce, ż koniecznie trzeba mieć przewodnika, bo można się zgubić. Ale w dżungli są drogowskazy i miejscowi, którzy wskazują drogę a jaskinia jest doprawdy cudowna. Bo jak mówię o jaskini w dżungli, to mam na myśli jaskinię w dżungli. Nie jakąś klitkę, tylko sześć jaskiń połączonych ze sobą, gdzie można sobie wędrować i godzinę. Nie jakąś wypasioną, pod turystów przygotowaną, tylko taką prawdziwą, bez poręczy, bez platform, bez światła. Czyli radź sobie człowieku sam. Nie ma innych turystów, za to sa olbrzymie pająki, latające nietoperze (w końcu to BAT CAVE a tu nazwy mają swoją wartość, jak na przykład LAS TROPIKALNY albo DESZCZ), wiszące nietoperze i stalaktyty. I stalagmity. I korzenie. I kałuże, I mnóstwo pięknych formacji skalnych. A wyobraźnia działa, oj działa!


Lokalne jedzenie w lokalnej knajpce (Rita serwuje ryż w kształcie serca, bo jak mówi „my kochamy naszych klientów” a dostawa świeżych warzyw przybywa – na głowie!) i już jesteśmy szczęśliwi szczęściem błogim, bezkresnym. Jeszcze tylko film na dobranoc i spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz