skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

sobota, 9 października 2010



3 października, niedziela
Właściwie cały dzień spędziłam w łóżku, albo pod prysznicem szorując ranę. Dobrze że pokój taki czyściutki i milutki. Spałam, marudziłam, jadłam co mi Łukasz przyniósł. Nawet wyszłam do najbliższej knajpki na obiad – oto moje osiągnięcia tego dnia. Żałosne. Naprawdę Bóg nam zsyła anioły, gdy są nam najbardziej potrzebne. Nie wyobrażam sobie co by się ze mną stało, gdybym znalazła się w tej sytuacji zupełnie sama. Zawsze byłam samodzielna i zaradna, ale są sytuacje, w których trzeba komuś zaufać, oddać się komuś w opiekę – i nawet ja musiałam to przyznać.
Wieczorem jedziemy do Hampi. Połączenie pociągowe jest tragiczne, więc jedziemy autobusem – sleeperem. Kosztuje straszne pieniądze jak na indyjskie warunki, ale obiecujemy sobie komfortowe warunki. Niestety. Autobus okazuje się stawy i brudny, kierowca mało uprzejmy, drogi tragiczne. A mnie nadal wszystko drażni. Łukasz, który zna mnie od kilku dni, zaśmiewa się gdy wbrew swoim przyzwyczajeniom obruszam się na brud ślamazarność kelnerów, wszechobecny brud, niewygodne siedzenia. Ale obiecuje sobie, ż jutro wstanie nowy dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz