skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

sobota, 9 października 2010






4 października, poniedziałek
Budzę się przed wschodem słońca. I pierwsze co dostrzegam za oknem, to horyzont palm zaróżowiony, ozłocony, rozpromieniamy przez wznoszące się ku dniu słońce. Uśmiecham się radośnie i budzę Łukasza, by też doświadczył tego cudownego zjawiska. Czuje się jakby odbywał się właśnie spektakl specjalnie dla mnie i koniecznie chce się tym z kimś podzielić.
Hampi. Tłum naganiaczy wskakuje do autobusu jeszcze zanim ten zahamuje. Nie wiem dlaczego właśnie mnie sobie upatrzyli i wszyscy (kilkudziesięciu) przekrzykują się oferując mi swoje usługi. Czyżby wyglądało na to, że to właśnie ja podejmuję decyzję? Jeden mnie ujmuje powtarzając: „Ja nie krzyczę, zapamiętaj mnie madam”. Kiedy orientuje się, że zdobył moja sympatię podchodzi o Łukasza i mówi: „mister, ja wiem że ci ludzie oferują swoje usługi, ale pana żona już mnie wybrała”. I jak tu się nie śmiać?
Znalezienie czegokolwiek w Hampi to tylko kwestia podjęcia decyzji. Jest tu wszystko. Naprawdę wszystko, czego turysta może potrzebować. Hostel, potem lekarz i kolejny zastrzyk przeciw wściekliźnie, Internet (nawet gdy nie ma prądu, kafejki internetowe tu działają). Kupujemy bilety na pociągi i autobusy planując podróż na kilka dni do przodu. Mamy opóźnienie a musze być na czas w Delhi, by ruszyć w Himalaje. Okazuje się, że do Delhi pociągi są tak oblegane, że nie jest łatwo dostać bilet, zaś prowizja agencji turystycznej może nawet podwoić cenę biletu.
Hampi, kilka wieków temu, było stolicą potężnego państwa Widżanajagaru, które zbudowało swoją potęgę, na handlu jedwabiem i przyprawami. By pojąć jak wielkie i silne było to państwo, wystarczy wyobrazić sobie, że w kulminacyjnym czasie, populacja mieszkańców Hampi, sięgała pół miliona dusz. Miasto zostało zburzone w 1565 roku, po przegranej pod Talikotą, bitwą z armią Bidżajpuru
Trzeba pamiętać, że innowiercy mogą bez problemów wchodzić do wnętrza hinduskich świątyń, ale muszą przestrzegać paru zasad. Zawsze należy zdjąć buty, przed wejściem, nie należy wnosić, żadnych skórzanych rzeczy, typu paski, torebki. I dobrze jest mieć zakryte ramiona.

Ponieważ upał dawał się we znaki a mnie trochę kręciło się w głowie po zastrzyku, wynajęliśmy tuktuka na kilka godzin. Miły chłopak świetną angielszczyzną opowiadał o zabytkach, tłumaczył co warto zobaczyć i nie zdarł z nas za dużo. Na szesnastu hektarach leży kilkadziesiąt świątyń. Wszystkie ciekawe, ale największą atrakcje zostawiliśmy sobie na deser – Vittala na zachód słońca. Wstęp dla obcokrajowców, 5 dolarów lub 250 rupi. Tak, to miejsce zasługuje na odwiedzenie. Cała świątynia jest świetnie zachowana, kamienny rydwan stoi tak jak na zdjęciach i tak jak na zdjęciach robi, wielkie wrażenie.

Wieczór spędzamy negocjując ceny za lokalne pamiątki oraz objadając się indyjskimi pysznościami. Najbardziej smakuje mi kwiat Kali (w Bombaju dowiem się, że to odpowiednio przyprawiony kalafior). Gdy nadchodzi czas powrotu do hotelu, okazuje się, że nie wzięliśmy wizytówki i nie wiemy dokąd właściwie mamy iść. Błądzimy wśród zaułków wypełnionych pielgrzymami, krowami i bezdomnymi psami. Staram się nie panikować na widok każdego psa, ale powyżej trzech nie potrafię zachować spokoju. Oczywiście wrzeszczę, gdy otaczają mnie szczeniaki, które – według opinii Łukasza – garną się do mnie niczym do matki. Obiecuję sobie wziąć się w garść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz