skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

sobota, 9 października 2010





8 października, piątek
Wysiadamy w Arugambad o czwartej nad ranem. Na szczęście czaj z mlekiem sprzedają o każdej porze dnia i nocy. Zostawiamy plecaki (najpierw musze sobie znaleźć pracownika przechowalni tzw. cloak room), bezskutecznie szukamy szpitala, żeby zrobić kolejny zastrzyk a ostatecznie jedziemy autobusem do Ellory. Jesteśmy na miejscu o 7 rano. Czynne Pd godziny. Najlepszy czas, by rozpocząć zwiedzanie. Zaczynamy tuktukiem od części północnej, a po lunchu pieszo zwiedzamy część południową.
Ellora, grupa skalnych świątyń trzech największych religii w Indiach: Buddyzmu, Hinduizmu i Dżinizmu. Najstarsze są świątynie (chaitya) i klasztory (vihara) buddyjskie. Były wykute w latach 600 – 900 A.D. Świątynie hinduistyczne wykuto w latach 650 – 1050 A.D. natomiast dżinijskie w latach 800 – 1280 A.D.

Wśród świątyń hinduistycznych najbardziej fascynująca jest świątynia Kailasa. Bez wątpienia to arcydzieło jest jednym z największych, o ile nie największym, osiągnięciem budownictwa sakralnego w dziejach ludzkości. Wybudowana w czasach panowania króla Krishna I z dynastii Rashtrakuta w VIII wieku, reprezentuje górę Kailas w Tybecie – himalajski dom Sziwy. Technika budowy polegała na wycięciu w skale trzech olbrzymich „bruzd” a następnie, przy użyciu prymitywnych narzędzi, „wyzwolenia” obecnego kształtu świątyni. O skali budowy niech świadczy fakt, że wykuwanie świątyni trwało sto pięćdziesiąt lat i w ciągu tego czasu usunięto dwieście tysięcy ton gruzu skalnego. W skale otaczającej świątynię z trzech stron, wykuto galerię. Jej ściany, jak również ściany świątyni pokrywają panele wypełnione płaskorzeźbami przedstawiającymi sceny z największych epickich poematów hinduistycznych: Ramajany i Mahabharaty oraz przygody Krishny. Najbardziej znane są panele ilustrujące historię upokorzenia demona Ravana przez Sziwę. Demon, chcąc zademonstrować swoją potęgę potrząsał górą Kailas. Sziwa zgiął ją palcem od nogi. Ciekawostką może być fakt, że świątynia jest wciąż używana do modłów. Sziwa jest czczony pod postacią lingi (falusa). Gdy Łukasz ucina sobie drzemkę wspinam się na skałę, by podziwiać świątynię z góry. Naprawdę robi wrażenie.

Najmłodsze świątynie, dżinijskie, znajdują się około kilometra na północ od świątyń hinduistycznych. Najbardziej reprezentacyjną jest dwupoziomowa świątynia Indra Sabha. Parter jest podobny, chociaż dużo mniejszy i uboższy do Kailasa, ale piętro, na które prowadzą bardzo strome i śliskie schody, jest bardzo bogato dekorowane. Znajdują się tam wyobrażenia wielkich nauczycieli dżinizmu, Parasnatha i Gomatesshvara oraz kapliczka poświęcona twórcy dżinizmu księciu Mahavira. Grota ta jest godna polecenia ze względu na bardzo kunsztowne płaskorzeźby.
Około 13tej kończymy zwiedzanie. Uznajemy, że mamy jeszcze trochę czasu by zobaczyć fort, który wpadł nam w oko w przewodniku. Jedziemy tam i czas traci swą realność. Wspinam się na sam szczyt poprzez ciemne korytarze, strome schody wśród nietoperzy (Łukasz próbuje się z nimi bawić!) ale widoki warte są wysiłku.
Potem pędzimy do miasta, znajdujemy aptekę, lekarza (sprzedaje w sklepie), pokój dla Łukasza (wiec mogę się wykąpać przed podróżą) i biegiem na stację. Przy kasie pobiłam się z jakimś hindusem, bo mi się wrył w kolejkę. Zgodnie z zasadami jakich się tu nauczyłam przepycham się bezceremonialnie i głośno domagam się tego, na czym mi zależy.
Z trudem znajduje peron, pociąg i pakuje się do środka. Pytałam chyba z dziesięciu osób. Dziękuję Łukaszowi za wspólne podróżowanie i uderzam do Delhi na spotkanie z moimi poznaniakami. Pytam jeszcze raz dla pewności i okazuje się, że ten pociąg jedzie w przeciwnym kierunku. W panice, z wielkim plecakiem – wysiadam. Następne godziny to pasmo nieszczęść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz