skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

sobota, 13 listopada 2010






24 października, niedziela
Dziś zaplanowaliśmy wymarsz na godzinę 9tą. Mam wiec czas by poszukać lekarza – dziś wypada dzień mojego ostatniego zastrzyku przeciwko wściekliźnie. Gum dzielnie mi asystuje. Okazuje się, że już się dopytywał (do lekarza miał iść także jeden z Michałów, któremu wdało się zakażenie ale na szczęście leki pomogły), ale z powodu festiwalu w wiosce jest tylko felczer. Odnalezienie go o tej porze to spore wyzwanie - w końcu znajdujemy go wśród mnichów przy jakimś ołtarzyku. Odmawia jednak zrobienia mi zastrzyku, gdyż jestem biała turystką i obawia się konsekwencji. Rozumiem jego obawy, spotkałam się już przecież z tym w Indiach. Jednak z kobiet w naszej ekipie ma wykształcenie biologiczne i męża lekarza, więc ma mi zrobić ten cholerny zastrzyk. Gdy jednak przychodzę do niej, twierdzi, że zemdleje. Obiegam więc wszystkie ekipy w miasteczku, ale w żadnej nie ma lekarza ani pielęgniarki. Ruszamy w drogę.
Dziś znowu wędrujemy przez dżunglę. Odbijamy w boczną dolinkę, by wzbić się wysoko i przejść aklimatyzację. Jednak dzisiejszy odcinek jest krótki, zaledwie kilka godzin marszu. Napotykamy kilka kłopotów orientacyjnych i musimy czekać na przewodnika, by rozwiał nasze wątpliwości. Na wczesny obiad docieramy do Lakowy (2240 mnpm, gdzie zaczyna się Ganesh Himal Trek).
Wolne popołudnie każdy wykorzystuje na swój sposób; piorąc, opalając się, śpiąc. Ja organizuje zespół do zrobienia mi zastrzyku. Hanka udziela instrukcji (zazwyczaj już po wykonaniu przeze mnie jakiejś czynności przypomina sobie jak to wyglądało w szpitalu i musze tę czynność powtarzać), Marysia uspokaja zdenerwowaną Hanię, gdyż jej emocje wszystkim się udzielają i zaczynam się bać nie na żarty, szczególnie gdy mieszanka się wzburzyła i mam kłopot z nabraniem jej do strzykawki. Ostatecznie dziewczyny znajdują mięsień na moim ramieniu i Andrzej wbija się w sposób zdecydowany i nie pozostawiający wątpliwości, że to jest zastrzyk. Od razu kręci mi się w głowie. Zwykły zastrzyk domięśniowy, a tyle zamieszania. Moja kuzynka Agnieszka mówiła, żebym wzięła sobie zastrzyk adrenaliny na ostre uczulenie i coś tam jeszcze – po pogryzieniu przez psa wiem, że na każdą ewentualność nie sposób być przygotowanym a po dzisiejszym zastrzyku, że to, co pokazują na filmach (tracheotomia, zastrzyki adrenaliny itp.) w życiu wygląda zupełnie inaczej. Może nie bardziej prozaicznie, ale emocje są zupełnie inne niż filmowe.
Z innych wydarzeń tego popołudnia to Bodziowi (temu drugiemu, który wędruje z nami dalej) skradziono kijek trekkingowi (i to nie oba, ale właśnie jeden!). Winnym okazał się być „obcy miejscowy”, czyli tragarz, ale nie nasz, tylko jakiś inny. Nasz przewodnik wysłał naszych tragarzy na poszukiwania z tym drugim kijkiem i znaleźli, co więcej – przynieśli. Pełny sukces.
Chłopaki – znaczy tragarze – urządzają mi kolejną lekcje języka nepalskiego. Nawet przewodnik i koordynator angażują się w uczenie mnie kolejnych zwrotów. Już umiem nazywać produkty spożywcze i sprzęt turystyczny. Lama (koordynator tragarzy) uczy mnie „jestem piękna” (ciekawe dlaczego akurat to przyszło mu do głowy) i wzywania pomocy (sajuk garmus molej!).
Wieczorem kładziemy się spać w wypasionej lodży – w pokoju 4-osobowym w siódemkę. Jest czyściutko, przytulnie, ze światłem. Wydarzeniem wieczoru jest jednak głupawa jednaj z naszych koleżanek. Połączenie tabletki nasennej (wyobrażacie sobie spać gdy jest ciemno czyli jakieś 12 godzin na dobę?!) z kawą wywołuje dziwny i zabawny skutek. Coś jak stan upojenia alkoholowego. Pokładamy się wszyscy ze śmiechu. Mnie łzy leją się ciurkiem. Dobrze, że sprawczyni tej radości nie wszystko pamięta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz