skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

sobota, 13 listopada 2010






25 października, poniedziałek
Najpiękniejszy widokowo dzień! Odkrywają się nam ośnieżone szczyty sześciu- i siedmiotysięczników. Jaka szkoda, że Wojtek po wczorajszej kontuzji postanowił wracać. Tyle dni wędrówki i nie zobaczył „białasów”. W bocznej dolinie spotykamy znacznie mniej turystów. Jeśli to jest ten dziki i niekomercyjny szlak, to chyba nie chcę wiedzieć jak wygląda komercyjny i zorganizowany – wokół Annapurny czy pod Everest.
Nasz przewodnik popełnił dziś kilka błędów, o co byliśmy na niego nieco wściekli. Źle określił odległość do mostku, przy którym zmienialiśmy szlak, więc mieliśmy się wszyscy spotkać; nie czekał tam na nas; nie wskazał właściwej drogi na rozdrożu (gdy drogowskaz kierował stromo pod górę i tam powędrowały Michały). Przyznał się do błędów i przeprosił, ale ta sytuacja skłóciła grupę. Spotkaliśmy się wszyscy dopiero w Chumling na obiedzie. Piękne widokowo miejsce, z letnią (prawie ciepłą, podgrzaną w długim czarnym wężu) wodą, gdzie kapię się i robię pranie (ach ten gen szopa pracza! Nawet wiem kto się teraz najbardziej śmieje hihi *mam takiego kolegę, który mi w ubiegłym roku wysłał mailem całą instrukcję co jak można prać i suszyć ubrania na plecaku – po tym, gdy się przyznałam, że w Mongolii chciałam prac w wodzie z lodowca, taka byłam zdesperowana).
Jemy obiad. Chłopcy rozściełają nam wielką matę, która ma służyć za stół, ale my wykorzystujemy ja do leżenia – przyjemnie wygrzewać się w słoneczku! Szczególnie po kąpieli, w bikini w oczekiwaniu na pyszny obiadek. A obiadek nie dość że pyszny, to jeszcze – po awanturze Jerzego i Krzycha – obfity (dodawali ryżu ile chcieliśmy cha chacha).
Po południu wędrujemy jeszcze jakieś dwie godzinki do Rain Jam (nasze tłumaczenie: dżdżysty dżem). Gdy rozbijam namiot towarzysz mi małpy. Grzeczne są i nie niepokoją nas w nocy. Nocleg na 2 300 mnpm jest pierwszym bez wody.
Po przeanalizowaniu mapy i naszych możliwości postanawiamy zmienić plany i nie wwędrować dalej do Nile, lecz wrócić na główny szlak, by mieć zapasowe dni na aklimatyzację przed przełęczą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz