skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

sobota, 13 listopada 2010








31 października, niedziela
Śpimy w Samagaon dwie noce. Dzisiejszy dzień przeznaczony jest na aklimatyzacyjne wejście na wysokość 4 tysięcy metrów nad poziomem morza. Rano znajdujemy pokoje w hoteliku, do którego się przenosimy. Od jakiejś pani bierzemy mleko i jogurt z jaka (tzn z samicy jaka, ale nikt z nas nie pamięta jak się nazywa „żona jaka”).
Dziś dzień moich urodzin. Spodziewałam się słońca i bezchmurnego nieba. Tymczasem mamy załamanie pogody. To jedyny dzień trekkingu, gdy jest pochmurno. I właśnie dlatego wszyscy ten dzień zapamiętamy.
Po 9tej ruszamy na spacer, który ma być lajtowy, bo to przecież nasz dzień odpoczynku. Przewodnik twierdzi jednak, że wędrówka zajmie nam jakieś 5 godzin. Wędrujemy z różnych powodów – dla aklimatyzacji, z ciekawości, dla toastów za moje zdrowie… na pewno nie dla widoków, bo mleczna mgła wypełnia przestrzeń wokół nas.
Wspinaczka na cztery tysiące powyżej poziomu morza okazuje się bardzo długa i mozolna. Zdjęcia właściwie nie wyszły. Pod gumpę, gdzie polał się urodzinowy alkohol (miejscowy, zakupiony jeszcze w Katmandu i przytargany aż tutaj) nie wszyscy dotarli, ale filmik pokazuje jak się bawiliśmy. Urodziny na wysokim poziomie hihi
Wieczorem w ramach prezentu urodzinowego zafundowałam sobie gorącą kąpiel (w kamiennej komórce, wokół śnieg). Potem były poprawiny urodzin w naszym pokoju – tak małym, że wszyscy goście siedzieli na dwóch łóżkach otuleni kocami i śpiworami. W prezencie otrzymałam śliczną nepalską czapunię – w moich ulubionych kolorach. Większość grupy ma już takie (Marysia, która ma urodziny za kilka dni też taka dostała, więc zaczynamy tworzyć prawdziwy teem).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz