skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

sobota, 13 listopada 2010




20 października, środa
Ruszamy na trekking. O szóstej rano meldujemy się z bagażami w holu naszego hotelu. Oczywiście jest mnóstwo zamieszania – adekwatnie do emocji. Eleganckim busem z agencji jedziemy na dworzec autobusowy, gdzie niektórzy przezywają pierwszy szok. Wszechobecny brud, zamieszanie, zapach nieokreślonego paliwa, przedłużające się oczekiwanie na tragarzy oraz warunki w lokalnym autobusie. To więcej niż niektórzy biali turyści mogą pojąc. A potem było coraz bardziej kolorowo – korki przy wyjeździe z miasta na serpentynach, przy których nasze bieszczadzkie to po porostu przedszkole; ekspozycje nie pozwalające niektórym spojrzeć przez okno, tłok nie do opisania oraz brak drogi. Na wąskiej – bardziej ścieżce niż – drodze mijają się duże autobusy, ciężarówki. Wszyscy ze spokojem przyjmują cofanie i manewrowanie kierowcy tuz nad przepaścią. Niektórzy z naszej ekipy próbują wysiąść i pokonać te trasę pieszo, ale przewodnik tylko się śmieje i każe wrócić na miejsce. Natomiast ja i mój namiotowy partner siedzimy sobie w najlepsze na dachu i robimy cudowne zdjęcia. Wprawdzie trzeba się mocno trzymać, żeby nie spaść, ale radość ludzi, którzy nas mijają oraz nasza własna – bo widoki z dachu naprawdę robią wrażenie – rekompensuje ból dłoni i awanturę kolegi, który nie życzy sobie, żeby ktoś siedział na jego plecaku.
Wieczorem znajdujemy hotelik w miejscowości, z której rusza się na trekking. Myż e to ostatni, bo trekking wokół Manaslu ma być tym dzikim, jeszcze nie odkrytym. Okaże się jednak, ż przez najbliższe dni będziemy mijać regularne wioski. Wprawdzie są tu tacy, którzy czuja się jak w dzikiej głuszy, ale dla mnie to regularna cywilizacja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz