skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

piątek, 17 września 2010

11 września, sobota
Czarny dzień. Ubrałam się jakoś na czarno, sprzęt mam czarny i rozchodzą się nasze drogi. Wiadomość dla mamy Tomka: Pani nieoceniony syn poleciał do Chin (udzieliwszy mi uprzednio kilku lekcji chińskiego).
Łapię szybciutko autobus do Nura Elija i w ciągu trzech godzin wspinam się 1400 metrów wyżej na 2 000 mnpm. Gdy tylko udaje mi się przejąć miejsce przy oknie rozkoszuje się widokami, ze szczególnym uwzględnieniem pól herbacianych. Pstrykam fotki jak szalona, ale jest co fotografować! Byłam tak zaaferowana widokami, że omal nie przejechałam celu mojej dzisiejszej podróży! Kilka osób pomaga mi pozbierać mój dobytek, który musiałam rozmontować, by się zmieścić w autobusie. Na dworcu oczywiście natychmiast zamieszanie wokół mojej osoby: biała, kobieta i sama! Moja ciekawość wzbudza buddyjski mnich, który oferuje mi pomoc w znalezieniu noclegu, ale nie chce rozmawiać o pieniądzach. Jadę wiec z nim zobaczyć jego miejsce. Jest bardzo miły, ale mam wrażenie, że co chwilę zmienia fakty w swoim życiorysie. W oczekiwaniu na przygotowanie pokoju piję pyszna cejlońska herbatę po angielsku, jem banany, ale gdy widzę pokój zamieram. Nora a nie pokój. Okazuje się, że bez gniazdka, bez łazienki a nawet toalety. Dziękuję więc mnichowi i wracam na dworzec. Po drodze zatrzymują się przy mnie ludzie, którzy poza tym, że proponują swoje miejsca, wyrażają radość, że nie zostałam u tego człowieka. Mówią o nim zgodnie, że to „crazy man”. Jeszcze nie wiem co to znaczy, ale cieszę się, że tam nie zostałam. Po kilku przygodach poznaje Lio. Po sympatycznej rozmowie o atrakcji, jaka są konie urzędujące na dworcu autobusowym, on także wyraża radość z mojego powrotu (opowiada jak się martwił, że powiadomił policję, bo to zły człowiek ten udawany mnich). Jego rodzinny hostel okazuje się przesympatycznym miejscem z najlepszym widokiem w tym mieście. Fakt, że daleko od centrum, ale widoki zapierają dech w piersiach, młoda żona Praba jest najlepsza kucharka jaka poznałam w tym kraju a córka Shironi jest po prostu urzekająca. Dodam jeszcze, że cena, na jaką się umówiliśmy to 4,5 dolara za dobę. Spędzam w tym rajskim miejscu wieczór, konsumuję fantastyczny ryz curry z dodatkami (wypełniam moje wszystkie siedem żołądków) i zasypiam jak dziecko (tylko gdy dowiaduję się więcej o pseudomnichu ręce zaczynają mi drżeć i muszę się napić mocnej herbaty).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz