skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

piątek, 17 września 2010


7 września, wtorek
Po późnej pobudce i odnalezieniu działającej ściany płaczu, po spotkaniu chyba wszystkich poznanych wcześniej mieszkańców miasteczka, łapiemy autobus do Polonnaruwy. Na oglądanie XII-wiecznych ruin Polonnaruwy warto poświęcić cały dzień. Nie udało się miejscowym naciągnąć nas na tuktukowy objazd po zabytkach, ani na rowery. Zwiedzamy całość pieszo, co zajmuje nam czas aż do zmierzchu. Dalada Maluwa, otoczony murem kompleks świątyń, wprawia w zdumienie. Mimo że budowle są pozbawione sklepień, we fragmentach murów i rzeźbach objawia się kunszt ich architektów. Zaskakująca jest też skalna świątynia Gal Wiharaja, której najważniejszy element stanowią wykute w gigantycznym granitowym głazie cztery posągi Buddy. Niestety, skałę osłania szpetny metalowy dach, który skutecznie psuje nastrój tego miejsca. Do tego mnóstwo turystów z całego świata. Są jednak miejsca bardziej ustronne, gdzie mało kto zagląda. Można porozmawiać z panami pilnującymi, poznać ciekawostki, w spokoju porobić zdjęcia. No i oczywiście stada małp, ciekawe ptaki, ciekawe rośliny.
Zachód słońca planowałam obejrzeć nad jeziorem, ale przychodzimy trochę spóźnieni. Jezioro jest imponujące, do tego ponoć po południami przychodzą do niego gasić pragnienie słonie, a słoni jeszcze tu nie widziałam. Po zmierzchu wygląda imponująco a miejscowi mężczyźni zażywają w nim kąpieli (dlaczego tylko mężczyźni? Ja tez mam ochotę!).
Zapada zmrok a my próbujemy złapać autobus do Sigriji lub Damuli. Okazuje się jednak, że nie jest to takie łatwe. Po pierwsze w ciemnościach trudno rozpoznać autobusy, po drugie nie znamy miejscowego alfabetu i nie rozumiemy napisów a po trzecie nic nie chce się zatrzymać. Owszem, zwalniają, ale przejeżdżają mimo. W końcu ktoś mówi nam ze za chwile będzie autobus do damuli. Stajemy się bardziej natarczywi w zatrzymywaniu i jest – sukces! Zatrzymał się autobus, nawet właściwy, ale tak napakowany ludźmi, że nie sposób się wcisnąć. Tomek z trudem wpycha się nawet na drugi stopień a ja przez moment waham się czy mnie też się to uda. Ta chwila wystarcza, by autobus ruszył! Pamiętacie: autobus jeśli już się zatrzymuje, to tylko na sekundy. Nie zamierzam zostać sama w ciemnościach więc wskakuje na pierwszy stopień schodków, wisząc właściwie na zewnątrz. Takie podróżowanie jest popularne w tych rejonach. W pociągach i autobusach, nawet jeśli jest miejsce w środku, ludzie zwisają na zewnątrz, bo tak jest po prostu chłodniej. Ja jestem jednak zachodnia turystką (dla tych ludzi), wiec zawsze powtarzali mi, że to niebezpieczne i żebym nie siadała w drzwiach. A tutaj proszę, wiszę poza autobusem pędzącym w ciemnościach. Minę miałam chyba nietęgą, bo panowie zaczęli mnie wciągać do środka. Z moim plecakiem nie było to łatwe, ale po jakimś kilometrze poczułam się niemal bezpieczna. Tłok nadal bym niemiłosierny, pot spływał strużkami, autobus nie zajeżdżał do Sigriji, ale nadal uważam miejscowe autobusy za absolutnie fantastyczne.
Po kilku godzinach dojechaliśmy do Damuli. Jeszcze w autobusie polecono nam hotel „o niewysokim standardzie”, który jednak w promocyjnej cenie kosztował 50 dolarów za pokój. Znaleźliśmy więc coś na naszą kieszeń (5,5 dolara za pokój to dobra cena?) w milej okolicy i z kolonialnym wyposażeniem. W cenie oprócz komarów (moskitiery to na Sri Lance standardowe wyposażenie pokoi, ale mamy własne), mrówek, czasem karaluchów, można spotkać jaszczurki, a czytałam, ze zdarzają się (nawet w najlepszych hotelach) węże, dochodzące do dwóch metrów długości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz