skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

piątek, 17 września 2010



3 września, piątek

Nad ranem wylądowaliśmy w Kolombo. To znaczy kilkadziesiąt kilometrów od stolicy na jedynym lotnisku międzynarodowym. Odkryłam tu darmową sieć wi-fi, więc następne sześć godzin spędziłam w necie, uzupełniając zaległości komunikacyjne. Przez szybę obserwowałam przyrodę tej niezwykłej wyspy. Pierwsze co zauważyłam, to niezwykłe lizardy, znaczy jakieś jaszczury i wielgachne mrówki. Potem, że wieje dość silny wiatr, co w połączeniu z klimatyzacją na airporcie sprawiało wrażenie zimna, a , z powodu których nabrałam wrażenia że jest zimno i deszczowo. To zresztą możliwe na tej wyspie, gdzie pogoda w jednym miejscu potrafi się zmienić kilkakrotnie w ciągu dnia. Gdy jednak wyszłam na zewnątrz moje wyobrażenia legły w gruzach. Było ciepło i bardzo wilgotno. Jak się później okazało, wszystko co wiedziałam o tej wyspie okazało się nieprawdą. Z wyjątkiem opinii, ze jest to ziszczone marzenie, raj na ziemi, raj po prostu…
Wyspa odzyskała niepodległość w 1948 r., w 1972 r. powrócono do dawnej nazwy Lanka, dodając „Sri”, co znaczy „wspaniała” lub „święta”.

Przed południem dojechaliśmy lokalną komunikacją do Kolombo. W autobusie spotkaliśmy miłego Niemca, który przyleciał na Sri Lankę, by spędzić tu jeden dzień. Opowiedział nam o problemach podróżowania z dziewczyną, która ma inny paszport.
Pokręciliśmy się po mieście, zjedliśmy nasze pierwsze curry i kupiliśmy Round Tickety w Central Cultural Fund. W cenie ok. 50 USD gwarantują one wstęp do 15 miejsc w tzw. Trójkącie Kulturalnym (Ancien Buddhist Monuments Triangle), gdzie kilka miejsc zostało wpisane na światową listę UNESCO. Niestety niektóre atrakcje płatne są dodatkowo, a bilet ma skomplikowaną budowę, więc musimy za każdym razem prosić miejscowa policje turystyczna o wyjaśnienie nam co bilet zawiera, a na co musimy kupić dodatkowe bilety.
Kolombo to jedna z brzydszych stolic, jakie widziałam. Jak każde wielkie miasto jest głośne i zatłoczone – a tego po Teheranie mamy już serdecznie dosyć. Na domiar złego kierowcy używają tu innego języka klaksonów, co oznacza, że trąbią jeszcze częściej, jeszcze głośniej i jeszcze bardziej natarczywie niż w Iranie. Do obłędu doprowadza mój błędnik ruch lewostronny. Przy czym sami Srilakanczycy nie traktują go dosłownie, jeżdżąc po tej stronie, która im aktualnie bardziej odpowiada. Mieszanina aut, tuktuków, motorów, rowerów i pieszych – istne szaleństwo!
Jazda autobusem publicznym to tez spore wyzwanie. Gdy już znajdziesz właściwy przystanek, po właściwej stronie drogi, musisz namierzyć autobus. Znajomość numeru niewiele daje, bo trzeba jeszcze do niego wsiąść. A autobusy zatrzymują się rzadko. Najczęściej tylko zwalniają. A wygląda to tak: zdezelowany autobus (niczym amerykański chickenbus), kierowca po prawej stronie i bileter. Wzdłuż autobusu przeciągnięty sznurek, na końcu którego znajduje się dzwonek, by kierowca wiedział…no właśnie: co? Chyba kiedy się zatrzymać, ale czasem tez kiedy można odjechać. Pasażerowie wskakują w biegu, wyskakują gdy autobus zwalnia. Nie zrozumcie mnie źle, czasem zatrzymuje się na przystankach (tak mi się wydaje, że to przystanki) jak na przykład dla nas, ale bywa, że miejscowi czekali na zatrzymanie się autobusu dość długo. Próbowałam siedzieć w autobusie tak po prostu – jak w polskich. Ale rusza on tak gwałtownie i hamuje z taka siłą, że nie sposób się utrzymać na siedzeniu, więc musiałam się szybko dostosować.
Nie mamy za bardzo pomysłu dokąd pojechać w pierwszej kolejności (myślałam o trasie historycznej, poczynając od pierwszej stolicy tego kraju, ale nie znaleźliśmy transportu). Weszliśmy do kolejowej informacji turystycznej, by zapytać o ceny biletów i tam zajął się nami przemiły pan, który nie tylko namówił nas na zmianę planów i podróż do Kendy, ale tez kupił nam bilety, wynajął pokój na miejscu (z transportem ze stacji), przechował plecaki na czas zakupów na targu i użyczył toalety.
Pociąg drugiej klasy to zupełnie inna historia. Wiedzieliśmy, że miejsca nie są numerowane co oznacza ostra walkę, więc planowaliśmy przyjść wcześniej, ale zakupy na przydworcowym bazarze za bardzo nas wciągnęły. Gdy dotarliśmy na właściwy peron wszystkie miejscówki były już zajęte. Ulokowaliśmy się na plecakach w korytarzu – niestety, jak się okazało, przy toalecie. Korytarzyk szybko wypełnił się ludźmi, którzy podjęli grę w karty. Ponieważ wiatraki znajdują się tylko w przedziałowagonach, dla wentylacji otworzono wszystkie drzwi (te wyjściowe z pociągu po obu stronach, to części siedzącej, i – oczywiście – do toalety! Przyjemny zapaszek owionął nas na trzy godziny podróży do Kendy. Rekompensatą były przyjemne interakcje z przeróżnymi ludźmi. Jednym z chłopaków wybraliśmy się potem na nocne zwiedzanie miasta.
Kendy robi przyjemne wrażenie. Wprawdzie to wielkie, drugie po Kolombo, miasto wyspy, ale – szczególnie w nocy – jest bardzo spokojne i sympatyczne. Zupełnie fantastyczne zabytki, otoczone nieokiełznaną przyrodą, po prostu mnie oczarowały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz