skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

piątek, 17 września 2010





5 września, niedziela
Miało być pierwszym autobusem do Anaradhapury – pierwszej stolicy Sri Lanki. Ale czy kiedyś na wakacjach udało Wam się wstac bladym świtem? Po sympatycznej pogawędce z gospodarzem daliśmy się zatem przekonać do pozostawienia naszych dużych, ciężkich plecaków i wyruszenia na północ tylko z podręcznym bagażem. Autobusy. Zawsze istnieje kilka opcji, a te najtańsze i najwolniejsze są z reguły -dla mnie przynajmniej- najciekawsze. Tak więc i tym razem bez wahania wybieramy powolny (139 km w 5 godzin) autobus za 138 rupii, czyli ok. 4 zł. Jak ja lubię te ceny! Obok mnie wykupuje miejsce przesympatyczna pani z dwójka dzięki: małym i jeszcze mniejszym. Wykupuje jedno, więc jak się domyślacie nasza wspólna podróż jest bardzo miła i inspirująca.
Po południu docieramy do Anaradhapury. Od momentu założenia w IV w. p.n.e. Anuradhapura przez 14 stuleci była nieprzerwanie polityczną i religijną stolicą Syngalezów. Starożytne święte miasto z najstarszym na świecie drzewem, klasztorami, basenami i dominującymi w krajobrazie dagobami, zajmuje ok. 40 km2. Zostało opuszczone w 1017 r., niezwykłe ruiny przez niemal tysiąc lat porastała dżungla. Odsłonięto je dopiero w XIX w.
Miasto jest niewielkie, więc nie powinno nastręczać trudności orientacyjnych. Okazuje się jednak, ze wszyscy napotkani mundurowi żują betel, wobec czego mają czerwone usta i oczy oraz problem z odpowiedzią na najprostsze pytania. Natomiast bardzo podoba mi się dworzec. Taki w kolonialnym stylu. Fotografuję rozkłady jazdy, cenniki i zegary. Odnajduje też informację o tanich pokojach gościnnych, więc kwestia noclegu rozwiązuje się sama. Czas na zwiedzanie. Spacerując boczna droga w stronę najbliższych zabytków poznajemy otwartość i gościnność tutejszych ludzi oraz metody remontu tutejszych dróg. Spotykamy tez małpy. Pierwszy raz w życiu obserwuje małpy na wolności. Wiele radości sprawia mi fotografowanie ich. A miejscowym kobietom taką samą radość sprawia obserwowanie nas.

Trafiamy do Muzeum Narodowego, gdzie obowiązują nasze bilety, więc zwiedzamy ekspozycję, mieszczącą się w trzech salach. Następnie, w drodze do Jetavana Dagaba, długo fotografujemy szare małpy, baraszkujące wśród ruin. Mimo ułamanej iglicy Jetavana Dagaba nadal jest największą na świecie konstrukcją z cegieł. Do budowy zużyto aż 93 mln sztuk. Po wzniesieniu przez króla Mahasenę w III w. n.e. mierzyła 120 m, co w owym czasie czyniło ją trzecią pod względem wysokości budowlą – wyższe były tylko piramidy w Gizie. Kontemplując jej urok i rozmiary doczekujemy zmierzchu i fotografujemy ją pięknie oświetloną.

W ciemnościach słyszymy hipnotyzujące odgłosy bębna oraz śpiewy w świątyniach. Oczywiście wędrujemy w tamtym kierunku. Tak trafiamy na rzesze odświętne ubranych pielgrzymów. Przechodzę kontrolę osobistą, zostawiam buty i boso ruszam ku największej świątyni buddyjskiej na Sri Lance - Ruwanneli Dagaba. Potężny „dzwon” mierzy ponad 90 m z iglicą i ma średnicę niemal 300 m u podstawy. Monolit robi wielkie wrażenie. Ludzie wokół modlą się – każdy po swojemu, spacerują, dzieci biegają i krzyczą. Atmosfera jest niepowtarzalna. Mogłabym tu zostać do rana, ale o 21:00 świątynia jest zamykana. Wychodząc przyglądam się rzeźbom dziesiątków słoni oświetlonych setkami płonących lampek olejowych. To tzw. Elephant Wall upamiętniający zwierzęta wykorzystane do udeptywania kamieni w fundamentach.
Czas znaleźć jedzenie. W pobliżu świątyń można jednak kupić jedynie kwiaty (ofiarowywane w rożnych intencjach). Rozważam możliwość przejścia na dietę kwiatową, jednak w końcu udaje nam się znaleźć sympatyczny bar nieopodal naszego hoteliku. Ryż curry po wegetariańsku kosztuje poniżej dolara a smakuje po prostu nieziemsko. Obsługa jest przesympatyczna, rozmowa z innymi gośćmi baru coraz ciekawsza. Przystojny właściciel dopytuje się czy jedzenie nam smakuje, przyłącza się do rozmowy (właściwie przysłuchuje się, bo nie mówi po angielsku) a po chwili proponuje kontemplowanie nocnej panoramy miasta z dachu jego domu. Okazuje się, że to najlepsza miejscówka w okolicy. Tylko stąd widać dachy świątyń, oświetlone ulice i przepiękne, rozgwieżdżone niebo. Brakuje tylko cejlońskiej herbaty, ale ta pojawia się równie magicznie jak rozwija się przyjaźń polsko – sygalska. Już jesteśmy umówieni na śniadanie, a chwilę później na wspólne zwiedzanie świątyń i zabytków w okolicy. Sudat – właściciel baru i znany miejscowy polityk – chce spędzić z nami kilka godzin, by móc osłuchać się w języku angielskim, na naukę którego ciągle brakuje mu czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz